piątek, 11 maja 2012

Smuga krwi - Johan Theorin


Johan Theorin
Smuga krwi
tłum. B. Matusiak
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2012


Od jakiegoś czasu przy czytaniu kryminałów zwracam uwagę na to, w jaki sposób autor wplątuje głównego bohatera w daną zbrodniczą historię. Prywatni detektywi i policjanci to jedna sprawa, ale skąd się biorą detektywi-amatorzy? Niektórzy tak jak np. panna Marple są po prostu naturalnie wścibscy i kolejne morderstwa im się „przydarzają”. Niektórzy szukają guza i go znajdują. Niektórzy mają pecha. Niektórzy zostają oskarżeni o popełnienie zbrodni i muszą znaleźć prawdziwego mordercę, by dowieść swojej niewinności.
A dlaczego Per Mörner, rozwiedziony ojciec dwójki dzieci, na co dzień parający się mało spektakularnym zajęciem telemarketera, facet na wskroś zwyczajny, był zmuszony poprowadzić prywatne śledztwo? Dlaczego nie mógł po prostu odpocząć w odziedziczonym po krewnym domku na Olandii? To było coś więcej niż pech. Być może wmieszały się w to wszystko jakieś mroczne siły. W końcu właśnie zbliża się noc Walpurgii. Na wyspie zapłoną ogniska. Brzmi to romantycznie i malowniczo, prawda? Nie dajcie się zwieść.

Spokojny (chociaż na pewno nie beztroski) pobyt głównego bohatera na Olandii przerywa telefon od jego zniedołężniałego ojca, Jerry’ego. Mężczyzn nie łączą szczególnie bliskie więzi, a odpowiedzialny jest za to jedynie Jerry, ponieważ Perowi jako synowi nie można nic zarzucić. Wydaje się wręcz, że wykazuje aż za dużo dobrej woli. Tknięty złym przeczuciem Per niechętnie wyrusza do studia filmowego Jerry’ego, żeby zaopiekować się ojcem i odwieźć go do domu. Na miejscu okazuje się, że ktoś podłożył w budynku ogień, a Jerry został napadnięty. Per ma tylko chwilę na to, by wyprowadzić ojca ze studia. Później wraca do płonącego budynku, gdzie odkrywa czyjeś zwęglone ciało i słyszy kobiecy krzyk. Niestety płomienie odcinają Perowi drogę i musi ratować się ucieczką przez okno. Gdy przybywa zaalarmowana straż pożarna, jest za późno – nie udaje się uratować ani studia, ani uwięzionej w nim kobiety.
Per podejrzewa, że ktoś celowo podpalił budynek. Ale kto? Niestety od ojca wiele się nie dowie, gdyż Jerry cierpi na częściową afazję i nie jest w stanie złożyć sensownego zdania, nawet gdyby chciał. A prawdopodobnie nie chce. Wszystko wskazuje na to, że ktoś chce zemścić się na Jerrym, a on przywykł zachowywać swoje sprawy dla siebie. Teraz Per musi jak najszybciej poznać prawdę, by ocalić ojca – a najpewniej i siebie – przed tajemniczym mordercą, który lubi się bawić zapałkami…

Smuga krwi należy do tych kryminałów, które dla przykucia uwagi czytelnika używają bardziej wyrafinowanych środków niż tylko nieustannego podkręcania napięcia. Nie powiedziałabym, że to mrożący krew w żyłach thriller, ale trudno się oderwać od tej lektury i „przeczytanie jeszcze tylko paru stron przed snem” skończyło się w moim przypadku zarwaniem nocy.
Intryga w Smudze krwi rozwija się niespiesznie, nieoczekiwanie i oryginalnie. Dramatyzm przedstawionych wydarzeń został zestawiony z melancholijnym pejzażem surowej olandzkiej przyrody, a realizm współczesnej akcji zmieszany z przesądami i magią, którą niektóre postaci książki biorą zaskakująco serio. W miarę jak pojawiają się kolejne postaci zastanawiamy się, jaką rolę przyjdzie im odegrać w tej historii. Czy powinniśmy szukać mordercy wśród sąsiadów Pera? Czy któreś z nich jest kimś innym, niż się wydaje? W jaki sposób mogli się wcześniej zetknąć z Jerrym? Odpowiedzi na te pytania okażą się naprawdę zaskakujące.

Johan Theorin nie marnuje czasu na obiecywanie czytelnikowi tajemnic i niespodzianek – a im spokojniej prowadzi swoją opowieść, tym bardziej nieoczekiwane okazują się przygotowane przez niego rozwiązania.          

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję serwisowi Zbrodnia w Bibliotece
Zbrodnia w Bibliotece

1Q84 - Haruki Murakami (t. 1)



Haruki Murakami
1Q84 (t. 1)
tłum. A. Zielińska-Elliott
Muza
Warszawa 2010 

Bardzo ostrożnie podchodzę do książek Murakamiego. Nie dlatego, że spodziewam się rozczarowania, tylko dlatego, że poprzednie tak bardzo mi się podobały i boję się, że następna bezlitośnie zrzuci z mojego osobistego piedestału ulubionego Kafkę nad morzem. Właśnie z tego powodu nie odważyłam się jeszcze przeczytać Kroniki ptaka-nakręcacza, która podobno jest najlepsza.
Zacząć czytać trylogię 1Q84 było mi jeszcze trudniej niż zwykle, bo nagle zrobiło się wokół niej trochę jakby za głośno. I nabrałam podejrzeń. Paradoksalnie, do sięgnięcia na kwitnący od dłuższego czasu na mojej półce tom pierwszy skłonił mnie dość niepochlebny artykuł o płaskości Murakamiego opublikowany w czasopiśmie „Książki”. Mówi się tam, że proza Murakamiego to jednak nie to, że za proste to, a jednocześnie zbyt mętne, że autor nie podejmuje aktualnych tematów, a jak podejmuje, to niewłaściwie, że się pisarz na tym i owym nie zna, ale na uszach to jak nikt… Słowem – przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście, biadaliśmy, a wyście nie zawodzili. I tak źle, i tak niedobrze.  To chyba za czasów Oświecenia uważano, że idealną receptą na bycie „modnym” jest krytykowanie tego, co inni najbardziej chwalą. Cały ten artykuł nie przypadł mi do gustu, to chyba jasne. Nie mam ochoty z nim polemizować w całej rozciągłości, powiem tylko, że nazywanie magii obecnej w prozie Murakamiego mętnością wydaje mi się efektem jakiegoś fundamentalnego nierozumienia.   
Pałając świętym gniewem, chwyciłam zatem tom pierwszy i wsiadłam w pociąg. Nie potrafię czytać Murakamiego do poduszki czy w fotelu – żeby odpowiednio się skupić, muszę zawsze wyjść ze swojej strefy komfortu na spotkanie Niezwykłego. Kiedyś z powodu braku odpowiednio inspirującego miejsca czytałam Murakamiego, siedząc na szafie.
Na 1Q84 składają się dwie historie: opowieść Aomame, instruktorki sztuk walki i płatnej morderczyni, i Tengo, wykładowcy matematyki zajmującego się hobbystycznie pisaniem. Skoro mamy mężczyznę i kobietę, tyko czekać historii miłosnej. Najwyraźniej jednak przyjdzie nam czekać długo. Najpierw zauważamy coraz więcej podobieństw między głównymi bohaterami i zagęszczającą się sieć powiązań. Później powoli staje się jasne, że tym co złączy – i rozdzieli – bohaterów będzie tajemniczy świat, gdzie świecą dwa Księżyce.
Moją sympatię wzbudził przede wszystkim Tengo, wrażliwy i nieco powolny młody człowiek. Niespodziewanie zostaje on wciągnięty w dwuznaczną aferę związaną z debiutancką powieścią pewnej niezwykłej siedemnastolatki. Dlaczego Tengo się na to zgadza, skoro jest przede wszystkim człowiekiem rozsądnym? Ha, trudno stwierdzić. Pociąga go twórcze wyzwanie, jakie wiąże się z tą powieścią, ale może to jej autorka jest dla niego najbardziej fascynująca? Nie chodzi jednak o zwykłą fizyczną chemię…
Motywacje i sposób zachowania Aomame jest trudniej zrozumieć i zaakceptować, ale to wcale nie sprawia, że jej poczynania śledzi się z mniejszym zainteresowaniem. W końcu, gdyby wszyscy bohaterowie byliby idealni i nieskazitelnie prawi, czytanie powieści stałoby się szalenie nudne. A Aomame jest intrygująca. Zdecydowanie.
W notkach i recenzjach trylogii podano informację, że Murakami postanowił się zająć problemem przemocy wobec kobiet, i to był aspekt, który odrobinę zniechęcał mnie do lektury. Jest to oczywiście problem ważny i trzeba o tym mówić, ale zawsze mi się wydawało, że pisanie o przemocy, jakiej doświadczają kobiety (niezależnie od wieku) w domu, wiąże się ze specyficznym ryzykiem – otóż czy należy pisać o tym interesująco? Czy czytając o tego rodzaju krzywdach, powinniśmy jednocześnie doznawać estetycznej satysfakcji? Gdzie przebiega granica między słusznym oddaniem głosu ofiarom a wykorzystywaniem efektowej skandaliczności tego tematu? Osobiście mam dość eksploatowania w popularnej kulturze historii porywanych i gwałconych małych dziewczynek. Zaczęto powszechnie nadużywać tej tematyki i wyszukiwać coraz bardziej przerażające opowieści – bo to ludzi naprawdę porusza. Problem w tym, że stopniowo porusza coraz mniej. Bo ileż można o tym czytać bez poczucia pewnej wtórności? Moim zdaniem większość autorów żeruje na tym problemie i nie potrafi przedstawić go z właściwej perspektywy – bo to powinno nas przede wszystkim przerażać, a nie ekscytować.
Pozytywnym przykładem jest tu dla mnie Grobowa cisza Arnaldura Indriđasona, który dzięki pogłębionemu studium psychologicznemu postaci potrafił opowiedzieć o przemocy wobec kobiet z wyczuciem i nie uciekając się do efekciarskiego skandalizowania. Niestety jest to rzadkość.
Dysponując solidnym zapasem uprzedzeń zrodzonych przez obserwowanie współczesnej dwuznacznej eksploatacji tego „kobiecego” tematu, na wieść, że Murakami też, pomyślałam oczywiście „o nieeee”. A powinnam była mieć do niego więcej zaufania.
Podsumowując – zdecydowanie się nie zawiodłam i już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę drugi tom.