piątek, 19 kwietnia 2013

Konkurs u Kuzynki Saszy - kampania Książka jest kobietą


W ramach udziału w kampanii Książka jest kobietą oraz z radości, że mój blog osiągnął satysfakcjonującą mnie liczbę wyświetleń, postanowiłam zorganizować konkurs. Zasady są proste: wystarczy w komentarzach pod tym postem napisać o swojej ulubionej bohaterce literackiej i dodać krótkie wyjaśnienie, dlaczego akurat ONA. Zwycięzca zostanie wyłoniony drogą losowania, ale swoje szanse mogą zwiększyć blogerzy, którzy zamieszczą u siebie post informujący o konkursie, a w tym poście banerek z nazwą kampanii (linki proszę również wklejać w komentarzach), ponieważ takie osoby otrzymają dwa losy zamiast jednego. 

Nagroda: pięć książek wybranych z dziesięciu (po wylosowaniu zwycięzcy wyślę na maila listę dziesięciu książek, z których będzie można wybrać pięć). Lista jest tajna, zdradzę tylko tyle, że będą kryminały, fantastyka, książki podróżnicze, biografie, literatura piękna...

Termin zgłoszeń: do 1 maja.

Wyniki losowania podam 2 maja.    

Zachęcam do wzięcia udziału w konkursie :-)

Kampania Książka jest kobietą


Sasza Hady z dumą przedstawia ogólnopolską kampanię Książka jest kobietą, której ma zaszczyt być ambasadorką - w dodatku w bardzo zacnym gronie! Mariola Zaczyńska, Ilona Adamska, Krzysztof Beśka, Karolina Wilczyńska, Alicja Mnicka, Iwona Mejza, Katarzyna Jankowska, Monika Milewska, Joanna Szczepaniak, Sorn Gara - a mam nadzieję, że będzie nas jeszcze więcej! Partnerami kampanii są znane wydawnictwa, takie jak Rebis, Czarne, Prószyński i S-ka, Muza i wiele innych. 

O co chodzi? O rzecz bardzo prostą, która jednak spotyka się w Polsce z niespodziewanie silnym oporem: o promocję czytelnictwa. Kampania organizowana jest przez portal Modaija.pl, którego redakcja podsumowuje pomysł w ten sposób: stwórzmy modę na czytanie! 

Kilka słów dla sceptyków - często się słyszy, że takie kampanie nie mają sensu, bo trafią tylko do ludzi, którzy i tak już czytają, a jeśli ktoś nie czyta, to przecież nie zacznie... Rzeczywiście, było już kilka kampanii w różny sposób zachęcających, żeby JEDNAK sięgać od czasu do czasu po jakąś książkę, a dane dotyczące czytelnictwa w Polsce nadal są alarmujące. No cóż, jeśli nie będziemy o czytaniu coraz więcej mówić, ta sytuacja pewnie się nie zmieni. A jak taka kampania praktycznie "działa"? Tak, jak każda inna moda - poprzez przykład. Tak naprawdę wielu z nas, blogerów, bez przerwy (nawet nieświadomie) prowadzi kampanię promocji czytelnictwa - cały czas mówimy o książkach, czy ktoś chce słuchać, czy nie! A kiedy spotkają się na jakiejś imprezie dwa mole książkowe... no to reszta towarzystwa właściwie może iść do domu ;-) 

Przyznaję, że ze wszystkich tego typu kampanii właśnie Książka jest kobietą wydaje mi się najbardziej stylowa i po prostu fajna. Jej charakter dobrze oddaje eleganckie, kobiece logo. Książka jest kobietą - bo książki powinno się zdobywać i odkrywać jak zakochany młodzieniec tajemniczą dziewczynę :-)

Więcej na temat akcji można przeczytać tutaj: Książka jest kobietą      


czwartek, 18 kwietnia 2013

Pogrom w przyszły wtorek - Marcin Wroński, czyli dzikie czasy

Marcin Wroński
Pogrom w przyszły wtorek
Warszawa 2013
WAB, Mroczna seria


Bardzo niecierpliwie czekałam na piąty tom przygód Zygi Maciejewskiego: wieść o przesunięciu wydania przyjęłam ze zgrzytaniem zębami, a skąpo wydzielane przez wydawnictwo przedpremierowe fragmenty tylko podsycały moją ciekawość. Dlatego kiedy tylko książka się ukazała, pobiegłam do księgarni i porwałam pierwszy z brzegu egzemplarz, jakby ich miało zaraz braknąć – i dopiero w domu przekonałam się, że trafiła mi się kopia wyjątkowa, z „rozjechaną” pieczątką (postanowiłam uznać, że to jak z wadą na rzadkim znaczku pocztowym, i czuć się na wszelki wypadek bogatsza). Najpierw o okładce, bo napatrzyłam się na nią jeszcze przed premierą. Podobnie jak w poprzednich tomach dobrze oddaje klimat, czy raczej największy atut książki; powiedziałabym, że okładka Kina Wenus jest ucieszna, Skrzydlatej trumny – bezpretensjonalna, Anieli – tajemnicza, zaś ta Pogromu: ironicznie-absurdalna. Trochę żałuję, że zdjęcie (o którym wspomina autor w podziękowaniach na końcu) jest nie najlepszej jakości – na ekranie monitora wyglądało idealnie, a na wydrukowanej okładce oczy i usta gorliwej krasnoarmiejki zamieniły się w czarne kropki. No cóż, jakby nie było – takie czasy były…

A właśnie. To była jedna z moich pierwszych refleksji, kiedy już zanurzyłam się w książkowym świecie. Szybko zorientowałam się, że tak naprawdę nie mam pojęcia o tamtych czasach, że wiedza o tych pierwszych, trudnych latach po wojnie niezauważalnie przemieniła się w mojej głowie w jakąś zlepioną z obowiązkowych lektur szkolnych papkę. Mam wrażenie, że komunizm we współczesnej kulturze w ogóle zamienił się w coś przedziwnego – skoro dochodzi już do tego, że pewna sieć telefonii komórkowej postanowiła niedawno uznać Lenina za jedną z „ikon popkultury”, w sam raz na plakat reklamowy… Wydaje mi się, że niektórym młodym ludziom, którzy polityką i historią interesują się średnio, komunizm kojarzy się już przede wszystkim z Misiem (tak, wymądrzam się; bo i ja tych czasów nie pamiętam przecież). Tymczasem to, co w Pogromie w przyszły wtorek pokazuje Marcin Wroński, nie ma nic wspólnego z komedią; a jeśli bywa zabawnie, to równocześnie strasznie i groteskowo.

Świt nowej ery był mroczny, ohydny i brutalny. A także po prostu brzydki, co zauważa Zyga po wyjściu z Zamku: kobiety noszą chuściny, których przed wojną nie założyłaby nawet uboga praczka. Ja rozglądałam się po tym świecie równie bezradnie co Maciejewski i długo nie mogłam się połapać, na czym właściwie polega intryga, kto z nim przeciw komu, dlaczego… Takie wprowadzenie w powojenny świat dzikiego, nieoswojonego komunizmu, w który autor wrzucił Zygę (a z nim czytelników), zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Zauważyłam też, że Marcin Wroński za każdym razem coraz wyżej podnosi sobie poprzeczkę: po mistrzowskim zakończeniu tomu czwartego trudno było się spodziewać czegoś równie wystrzałowego, a tymczasem Pogrom w przyszły wtorek to zupełnie nowa jakość…  

O samym pogromie, wbrew tytułowi, dowiadujemy się niewiele – wisi w powietrzu, pojawia się w aluzjach i przeczuciach bohaterów, ale to nie ta nierozwiązana w rzeczywistości zagadka (nie wiadomo, dlaczego tak naprawdę do pogromu w Lublinie nie doszło) napędza akcję powieści. Można wyróżnić kilka równorzędnych wątków (podejmowane przez Zygę próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości i odzyskania rodziny, niewyjaśniona seria zabójstw starych kobiet, intrygi majora Grabarza), ale dla mnie najciekawszy był bardziej subtelny, powtarzający się motyw szczęścia, losu na loterii. Życie w powojennym Lublinie było pełne niebezpieczeństw, ale też oferowało wiele niesamowitych okazji: a to ktoś zdobył mieszkanie po zaginionym sąsiedzie, a to czyjś wróg z powodu donosu wzbudził zainteresowanie nowej władzy. Ot, szczęście. Niektórzy jednak postanowili swojemu szczęściu dopomóc… W Pogromie w przyszły wtorek zostają oni ukarani, ale nie ma to wymowy dydaktycznej powiastki. Bo mścicielami krzywd są ci sami ludzie, którzy znęcali się nad Zygą, Fałniewiczem, Anińską… Winnych ukarano i ład został przywrócony, ale to przerażający ład, cuchnący świeżą, czerwoną krwią.

Drugim elektryzującym wątkiem była dla mnie oczywiście historia Zygi i Róży. Żona Maciejewskiego i mały Olek paradoksalnie są dla byłego więźnia Zamku tak samo niedostępni, jak wcześniej. Zyga wie, że niewiele ma do zaoferowania swojej rodzinie, że próbując „odbić” Różę, narazi ją na niebezpieczeństwo, ale… Tu właśnie dochodzimy do tego bardzo interesującego momentu, w którym wytrwałe wielbicielki nieokrzesanego lubelskiego gliny nareszcie mogą wykrzyknąć z satysfakcją: no ja wiedziałam, że on tak naprawdę jest złoty człowiek! Hm… no dobrze, prawie złoty, bo dalej kłamie. Ale… Tak, oto wreszcie przyszło co do czego i Maciejewski, jak szczur złapany w pułapkę, wyznaje swe prawdziwe uczucia. Znaczy: stęka, że kocha. To, że w pewnym sensie życie postawiło go pod murem, nie zmienia faktu, że mówi szczerze, ale nie ma co jeszcze uderzać w gong i machać chorągiewkami. Bo to wyznanie przychodzi jakby za późno.

Autor Pogromu w przyszły wtorek bardzo zgrabnie „zawinął” intrygę, niczym iluzjonista kolorową chustę, i znowu zostawił nas oszołomionych i z pustymi rękami. Ja już czekam na następny tom, ale właściwie jestem pewna, że zanim się ukaże, zdążę przeczytać piątą część jeszcze raz.

sobota, 6 kwietnia 2013

Całun dla pielęgniarki - P.D. James


P.D. James
Całun dla pielęgniarki
tłum. Blanka Kuczborska
Baobab
Warszawa 2004


Każdy, kto choć raz miał wątpliwą przyjemność leżeć w szpitalu, dobrze wie, jak wiele zależy tam od pielęgniarek; wiadomo też, że jest to dość szczególne powołanie. Można sobie wyobrazić, że zamknięta społeczność szkoły dla pielęgniarek to niezłe miejsce na popełnienie zbrodni: z jednej strony uporządkowane i dobrze zorganizowane, a z drugiej – jak każda tego rodzaju placówka – buzujące od plotek i wewnętrznych napięć. 

P.D. James zna medyczny światek od podszewki i pisząc Całun dla pielęgniarki, z powodzeniem wykorzystała swoje życiowe doświadczenia. Przyznaję jednak – z niejakim zakłopotaniem – że dla mnie to nie ta fachowość i wiarygodność w podawaniu interesujących szczegółów były największymi atutami tego kryminału, tylko postaci i mroczny, intrygujący klimat, jaki udało się stworzyć autorce.
Osobą, która wprowadza nas do Nightingale House, jest panna Muriel Beale, starszy inspektor do spraw szkolnictwa Naczelnej Rady Pielęgniarskiej, która w pewien styczniowy poranek wyrusza z Londynu do Heatheringfield, aby przeprowadzić oficjalną wizytację w szpitalu im. Johna Carpendara. Całe otwarcie należy do tej energicznej, kompetentnej postaci i poprzez nią P.D. James porządkuje świat swojej opowieści, wyjaśniając, kto jest kim. A więc mamy zielonooką Mary Taylor, siostrę przełożoną; nieprzystępną Hildę Rolfe, dyrektorkę szkoły; doktora Courtney-Briggsa i instruktorkę kliniczną Mavis Gearing. 

Później poznajemy studentki, które będą uczestniczyć w pokazowej lekcji i tu już robi się nieco trudniej, bo dziewczątek jest siedem i naprawdę trudno byłoby je wszystkie spamiętać (często mam ten problem na początku lektury jakiegoś kryminału, gdzie wprowadza się naraz dużo postaci – chociaż po przeczytaniu całej serii o sędzim Di nabrałam ogromnej wprawy…), gdyby nie pomoc niezastąpionej siostry Beale, która wymyśla prosty system skojarzeń, żeby zapamiętać nazwiska dziewczyn. Pierwszy raz spotkałam się z taką podpowiedzią dla czytelnika i bardzo mi się ten zabieg spodobał. A zatem w sali są obecne bliźniaczki Maureen i Shirley Burt (“b” jak bliźniaczki i Burt; zastanawiam się od razu, jak było w angielskim oryginale;-)), Julia Pardoe (ładne imię dla ładnej dziewczyny), Madeleine Goodale (solidne nazwisko – dobra dziewczyna), Christine Dakers, Diana Harper i Heather Pearce. Podczas lekcji pokazowej jedna z nich ginie i to w sposób mocno nieprzyjemny. Jeśli ktoś nie przepada za szpitalem, ten rodzaj śmierci zapewne zrobi na nim wrażenie – na mnie zrobił. Później, na szczęście już w innych okolicznościach, umiera druga studentka, która z powodu choroby nie uczestniczyła w lekcji – Josephine Fallon, moim zdaniem najciekawsza postać w całej książce (tym bardziej intrygująca, że już nieobecna). Pierwsza śmierć mogłaby zostać uznana za wypadek, a druga za samobójstwo, ale wszyscy od razu wiedzą, że w grę wchodzi co najmniej jedno morderstwo. 

Na miejsce zbrodni przyjeżdża komisarz Adam Dalgliesh oraz sierżant Masterson – i od razu muszą się zmierzyć z silnymi osobowościami osób zarządzających szpitalem. Te interesujące starcia dały autorce okazję, żeby po raz kolejny zaprezentować klasę, inteligencję i wrażliwość Dalgliesha; jednak najkorzystniej komisarz wypadł na tle swojego współpracownika, Mastersona, pod koniec książki. I właśnie dzięki tej scenie wreszcie udało mi się go szczerze polubić – a Dalgliesh to typ dość niedostępny i niełatwo zjednuje sobie ludzi. Na pewno jednak od razu wzbudza szacunek jako świetny fachowiec – sprawa morderstw w Nightingale House zostaje rozwiązana względnie szybko i bezwzględnie brawurowo.

Całun dla pielęgniarki został w 1971 roku wyróżniony Silver Dagger Award i nie bez powodu uznawany jest za jeden z najlepszych kryminałów P.D. James. Dla mnie jego największymi atutami są (jak już wspominałam) bohaterowie: zarówno postaci wiodące, jak i epizodyczne (świetna Morag Smith, tragikomiczna pani Dettinger, ekscentryczny Arnold Dowson), mroczny klimat owianego ponurą legendą gmachu Nightingale House, a także charakterystyczna dla James dbałość o pogłębienie portretów psychologicznych bohaterów, dopełniona szczyptą ironii. Ja byłam bardzo zadowolona z tej lektury, jednak – żeby nie było za słodko – moja przyjaciółka, która czytała książkę tuż po mnie, stwierdziła, że ciekawe, ale nic specjalnego. No cóż, pewnie rzeczywiście nie każdemu się spodoba – tym niemniej subiektywnie szczerze polecam :-)

Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu – książka ukazała się w 2004 roku nakładem Baobabu. Rzadko trafiam na książki tego wydawnictwa, więc uważnie ją sobie obejrzałam. Jeśli chodzi o okładkę i projekt ilustracji, to jest spójny i w pewnym sensie oddaje staroświecki klimat książki, ale zdecydowanie nie trafił w mój gust. Spodobał mi się natomiast skład – pomimo oszczędnych marginesów bardzo czytelny. Na szczególną pochwałę zasługuje tłumaczenie (P.D. James chyba ogólnie ma szczęście do tłumaczy, jeśli chodzi o polskie wydania, nie przypominam sobie, żeby coś mnie kiedykolwiek nieprzyjemnie uderzyło). Trafiły się nieliczne błędy, ale ogólnie czytało się naprawdę przyjemnie.          

Przeczytane w ramach wyzwania Czytamy kryminały - edycja marzec/kwiecień (kryminał angielski)

Sędzia Di - Robert van Gulik, czyli hurtem o świetnej serii


Już kilka razy zabierałam się za zrecenzowanie kolejnej, po tomie Sędzia Di i chiński gwóźdź, książki z serii Zagadki Sędziego Di, ale nigdy nie udało mi się zdecydować, o której powinnam napisać, bo jest ich całkiem sporo, a lubię praktycznie wszystkie. Dlatego pomyślałam, że najlepiej będzie, jeśli zrecenzuję zbiorczo całą serię, przedstawiając wybrane tomy. Nie powiedziałabym, że to właśnie moje ulubione części cyklu (bo bardzo podobały mi się też Sędzia Di i czerwony pawilon, Sędzia Di i tajemnica jeziora i… jeszcze kilka;-)) ale musiałam się na coś zdecydować.

Z przekonaniem polecam całą serię – nie wiem dlaczego, ale czytanie o Sędzim Di bardzo poprawia mi nastrój (i nie tylko mnie, wypróbowałam to na innych!). Nigdy aż tak nie fascynowała mnie historia Chin, ale pełne dynamicznych zwrotów akcji, okraszone odpowiednią ilością kulturowych smaczków książki Roberta van Gulika czytam z wielkim zainteresowaniem. Być może ta sympatia rodzi się – paradoksalnie – z czasowej odległości: nawet najbardziej bestialskie zbrodnie (a u van Gulika bywa mrocznie, toczą się odcięte głowy, murszeją zapomniane zwłoki i topi się piękne dziewczęta) nie przytłaczają aż tak, skoro wydarzyły się tak daleko i dawno temu, że to prawie bajka ;-) Z drugiej strony bardzo przyjemnie obserwować, jak dzięki niezawodnemu sędziemu Di sprawiedliwość tryumfuje – i to najczęściej w brawurowym, oryginalnym stylu. A z trzeciej strony to upodobanie do książek van Gulika wywoływane jest podziwem dla zręczności autora, który potrafił w tak spójny i atrakcyjny sposób ożywić dawne legendy i opowieści o autentycznym Sędzim Di Ren Jie, który zmarł w roku 700.   

Jak wspominałam przy recenzowaniu tomu Sędzia Di i chiński gwóźdź, minusem tych świetnym kryminałów jest to, że trzeba pogimnastykować pamięć i za każdym razem nauczyć się kilku długich i dla laika irytująco podobnych do siebie chińskich nazwisk i imion. W każdym tomie (poza Zagadkami Sędziego Di, zbiorem opowiadań) zamieszczono na początku spis postaci, który nieco ułatwia to trudne zdanie (ale tylko trochę;-))  



Sędzia Di i złote morderstwa
tłum. Maryna Ochab
PIW 2006
Jest to chronologicznie pierwsza z opowieści o sędzim Di, którego poznajemy jako młodego urzędnika rwącego się do akcji w terenie. Jego przyjaciele ze stolicy pokpiwają sobie z jego gorliwości, ale Di, uważając, że sam najlepiej wie, czego chce, wyrusza ze swoim wiernym sierżantem Hoongiem do odległego okręgu Peng-lai… i od razu zostaje zaatakowany przez parę „braci z zielonego lasu”, czyli rozbójników. To Ma Joong i Chiao Tai, którzy nie wiedzą jeszcze, że oto stoi przed nimi ich przyszły pracodawca… Bardzo lubię historię o tym, jak Sędzia Di poznał swoich przybocznych i zdobył ich zagubione i poczciwe dusze. Jednak większość wydarzeń w tym tomie nie ma aż tak krzepiącej wymowy: jest mrocznie, niebezpiecznie i – jak zwykle – bardzo dynamicznie. Trup ściele się gęsto i na pomysłowe sposoby, poznajemy także dwie bardzo ciekawe postaci: Po Kaia i nieszczęsną panią Koo.



Sędzia Di w labiryncie
tłum. Ewa Westwalewicz-Mogilska
PIW 2007
Ten tom ukazuje Sędziego Di jako genialnego stratega – po przybyciu do przygranicznego okręgu Lan-fang musi stawić czoło terroryzującemu miasto złoczyńcy. Kiedy już Sędziemu i jego przybocznym uda się z tym uporać, okazuje się, że przez długi czas bezprawia w mieście zdążyło się uzbierać wiele intrygujących spraw do rozwiązania… Jak zwykle sędzia prowadzi kilka spraw naraz: mamy tu tajemniczą śmierć emerytowanego generała (zagadka zamkniętego pokoju), niewyjaśnione zniknięcie pięknej panny oraz zadawnioną sprawę testamentu byłego gubernatora prowincji, która zmusi sędziego do zagłębienia się w najeżony niebezpieczeństwami labirynt. Całą historię poprzedza – tak jak m.in. w tomach Sędzia Di i chiński gwóźdź, Sędzia Di i tajemnica jeziora  – krótkie opowiadanie będące streszczeniem wydarzeń przedstawionych w książce, dodające do kryminalnej opowieści odrobinę „nadprzyrodzonego” smaczku.



Sędzia Di i wielki dzwon
tłum. Ewa Westwalewicz-Mogilska
PIW 2007
To jeden z tomów bardziej „politycznych” – Sędzia Di, zwolennik poglądów Konfucjusza, musi rozprawić się z niecnymi praktykami buddyjskich mnichów w Świątyni Bezgranicznego Miłosierdzia – sprawa jest tym bardziej delikatna, że obecnie buddyzm jest w cesarstwie „modny” i nierozsądnie byłoby zadrzeć z wysoko postawionymi urzędnikami sprzyjającymi mnichom. Sposób, w jaki sędzia Di rozwiązał ten problem, wydawał mi się mało wiarygodny, ale jednocześnie niesłychanie atrakcyjny fabularnie, więc się nie czepiam ;-) Tytuł tomu odnosi się zaś do bardzo oryginalnego sposobu, w jaki przeciwnicy naszego bohatera chcieli go (i jego współpracowników) wyprawić na tamten świat.
Jest to jeden z bardziej obszernych tomów, a jako że występuje w nim bardzo wielu bohaterów z bardzo długimi imionami, a sędzia prowadzi naraz bardzo dużo spraw i łatwo się w tym wszystkim pogubić – nie polecam, aby zaczynać przygodę z serią o przygodach sędziego Di właśnie od tej książki.       



Sędzia Di, naszyjnik i tykwa
tłum. Teresa Lechowska
PIW 2007
Ten tom zrobił na mnie wrażenie najbardziej „błogiego” – trupów jest jakby mniej, a Sędzia Di zajmuje się przede wszystkim poszukiwaniem skradzionego naszyjnika ukochanej córki cesarza, Trzeciej Księżniczki. Poza tym sporo tam biegania po lesie, pływania nocą w rzece – no prawdziwe wakacje, tym bardziej, że sędzia wyjątkowo podróżuje sam, bez przybocznych, i występuje incognito. Aby dopełnić tego obrazu błogości, ciągle usiłuje go podrywać bardzo piękna i przedsiębiorcza dziewczyna, Paproć.
W odróżnieniu od opisanego powyżej tomu, Sędzia Di, naszyjnik i tykwa to jedna z krótszych i mniej zapętlonych opowieści w serii – dobra na początek, podobnie jak Sędzia Di, małpa i tygrys (na książkę składają się dwa długie opowiadania), Sędzia Di i perła cesarza, Sędzia Di i poeci.



Sędzia Di i chiński wzór
tłum. Ewa Westwalewicz-Mogilska
PIW 2009
Moim zdaniem jedna z dwóch najbardziej klimatycznych książek w serii – Sędzia Di, mianowany gubernatorem nadzwyczajnym w wyludnionym, nękanym zarazą mieście, bada sprawę tajemniczej śmierci ostatniego członka wpływowego arystokratycznego rodu. Jest to chronologicznie przedostatni tom, w którym jednemu z przybocznych sędziego udaje się wreszcie ustatkować i założyć całkiem sporą rodzinę – poślubia hurtem bliźniaczki.



Sędzia Di i morderstwo w Kantonie
tłum. Katarzyna Komorowska
PIW 2007
Ta druga najbardziej klimatyczna część ;-) chronologicznie ostatnia. Mocno się wyróżnia na tle pozostałych tomów, jest chyba najsmutniejsza, a jednocześnie – najładniejsza (o ile kryminały mogą być „ładne”). Akcja rozgrywa się w portowym mieście, z którym stykają się kultury dwóch najsilniejszych w siódmym wieku mocarstw: chińskiego cesarstwa Tang i królestwa arabskich kalifów. Sędzia Di musi wyjaśnić zagadkowe zniknięcie cesarskiego cenzora oraz dwie inne sprawy. Jak zwykle bardzo dużo się dzieje: mamy tu polityczne intrygi, arabskie tancerki, napady, porwania, kolejną parę atrakcyjnych bliźniaczek, tajemniczą niewidomą dziewczynę sprzedającą świerszcze… a jednocześnie ten tom jest w jakiś sposób spokojniejszy od pozostałych i ładnie zamyka całą serię.   



Zagadki Sędziego Di
tłum. Ewa Westwalewicz-Mogilska
PIW 2012
W tym tomie zebrano osiem opowiadań o Sędzim Di. Większość z nich prezentuje bardzo wysoki poziom i potwierdza pochlebne opinie o świetnym warsztacie Roberta van Gulika (wiadomo, że trudno napisać dobre opowiadanie kryminalne). Najlepsze wydały mi się pierwsza i druga historia: Pięć Pomyślnych Obłoków i Zbrodnia i biurokracja, zaś najsłabsze (bo ckliwe i przewidywalne) Morderstwo w przededniu Nowego Roku.
Na końcu książki znajduje się bardzo praktyczny dodatek: chronologiczny spis wszystkich tomów serii (oraz opowiadań), z krótkimi opisami uwzględniającymi czas i miejsce akcji, aktualnie sprawowane przez Di stanowisko, najważniejszych bohaterów i prowadzone w poszczególnych częściach sprawy.