Margery Allingham,
Jak najwięcej grobów
tłum. Irena Doleżał-Nowicka
Iskry (Klub Srebrnego Klucza) 1973
Jednym ze sposobów zainteresowania czytelnika
śledztwem jest klasyczne otwarcie pt. „niechętny detektyw”, które Margery
Allingham z powodzeniem zastosowała w Jak
najwięcej grobów. Albert Campion potrzebuje aż trzech powodów (które on
nazywa srokami, nawiązując do przysłowia), żeby podjąć się rozwikłania sprawy
morderstwa (a jeśli dobrze pójdzie, to i dwóch) na londyńskiej Apron Street.
Według mnie wystarczyłaby jedna sroka, w osobie bardzo ekscentrycznej panny Jessiki
Palinode, która okazuje się jedną z najciekawszych postaci w książce, ale
Campion jest wybredny i długo próbuje trzymać się z dala od całej tej awantury,
która mocno pachnie skandalem. Sprawa dotyczy przede wszystkim rodziny Palinode’ów,
podupadłych bogaczy, ale zamieszana jest w nią właściwie cała Apron Street, na
pozór spokojna uliczka, jedna z tych, które wyglądają, jakby czas się tam
zatrzymał: u aptekarza można kupić specyfik na kaszel, którym smarował się twój
dziadek, a przedsiębiorca pogrzebowy z radością zareklamuje ci swój konny
karawan, gdy tylko zauważy, żeś niezdrów.
Wszyscy na Apron Street pamiętają
czasy, gdy rodzina Palinode wyprawiała wielkie przyjęcia i królowała w okolicy.
Teraz, zubożali i nieco przetrzebieni Palinode’owie, pomimo że są już tylko
lokatorami w swoim dawnym domu, zachowują się, jakby nie zauważyli, że
coś się zmieniło. Maniery mają pańskie, a ich pewność siebie mogłaby zbić z
tropu lorda kanclerza. Do tego są tak arystokratycznie zdziwaczali, jak sobie
tylko można zamarzyć. Kiedy zatem miejscowy doktor otrzymuje obelżywy anonim,
oskarżający go, nie rozpoznał objawów otrucia i śmierć Ruth Palinode uznał za
niewinny zgon z przyczyn naturalnych, wszyscy zaczynają się zastanawiać, czy
Palinode’ów stać przynajmniej na jakichś wrogów czy też starszą panią wykończył
ktoś z rodzinnego grona (jak to jest przyjęte w wyższych sferach).
Kiedy w końcu Campion decyduje się zająć tą sprawą,
wsiąka w nią całkowicie, po prostu przeprowadzając się do dawnego domu
Palinode’ów na Apron Street, należącego teraz do Renee Roper, dawnej aktorki, z
którą Campion się przyjaźni. Udając siostrzeńca tej zacnej kobiety, usiłuje
zrozumieć stosunki panujące wśród lokatorów i sąsiadów. Nie jest to proste,
ponieważ nawet jego „cioteczka” ma swoje tajemnice.
Jak
najwięcej grobów zaleca się przede wszystkim zestawem
niezwykle barwnych bohaterów. W wypadku Palinode’ów ta barwność została
wykorzystana niejako podwójnie: ci dziwacy są wdzięcznym tematem, a przy tym
ich wybryki przydają im tajemniczości i czynią z nich pierwszorzędnych
podejrzanych. Dość mocną konkurencją jest dla nich Jas Bowels, przedsiębiorca
pogrzebowy z Apron Street, postać dostojna, bardzo teatralna i dickensowska z
ducha. Jak sugeruje tytuł książki, będzie nieco makabrycznie. Dla kontrastu
pojawia się także niewinne dziewczę, Klytia White, sierota, która przyszła na
świat w dramatycznych okolicznościach i która z pewnych powodów przebiera się
na dachu.
Również po drugiej stronie barykady, w szeregach
stróżów prawa i ich pomocników, mamy ciekawe postaci – na pierwszy plan wybija
się Charlie Luke, sympatyczny młody policjant o aparycji amerykańskiego
gangstera i dużym talencie mimicznym. Interesującym bohaterem jest też Lugg,
towarzysz Campiona. Sam Campion zaś… no właśnie. Jego największa zaleta to
niepozorny wygląd i umiejętność wtapiania się w otoczenie, więc trudno mówić w
jego przypadku o barwności. Na pewno jednak zyskuje zainteresowanie czytelnika;
jest to jeden z tych „przeźroczystych” bohaterów, którzy prowadzą nas poprzez
akcję, nie naprzykrzając się niepotrzebnie. (Wróciłam do Jak najwięcej grobów niedawno i po obejrzeniu Tinker, Tailor, Soldier, Spy Albert Campion – wysoki jasny blondyn
w dużych okularach w rogowej oprawie – od razu skojarzył mi się ze Smileyem
granym przez Oldmana).
Drugą mocną stroną pisarstwa Margery Allingham jest
według mnie umiejętność tworzenia oryginalnych porównań i metafor, które są tak
zręcznie wplecione w tekst, że nie można jej posądzić o efekciarstwo.
Sprzątaczka, pani Love wygląda „jak kot przebrany za lalkę”, pan Drudge gładzi
swoje bujne wąsy, „jakby chciał je uspokoić”, a tłum na ulicy „skurczył się jak
flanelowa łata na deszczu”. Do tego dochodzą również akcenty humorystyczne, w Jak najwięcej grobów związane przede wszystkim
z osobą Jasa Bowelsa (nie masz to jak wesoły grabarz). Allingham łączy to
wszystko z biegłością fachowca w spójną, jednorodną całość, która wypada
naprawdę atrakcyjnie. Z przyjemnością wróciłam na Apron Street i zapraszam tam
wszystkich, którzy lubią starą dobrą klasykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)