Freeman Wills Crofts
Tajemnica Hog’s Back
tłum.
Jadwiga Olędzka
Iskry,
seria Klub Srebrnego Klucza
Warszawa
1985
Bardzo
wiele klasycznych powieści detektywistycznych zaczyna się od tego, że ktoś
przypadkiem natyka się na trupa (najlepiej w jakimś malowniczym lub
zaskakującym miejscu) i śledztwo staje się absolutnie konieczne, bo nie sposób
przecież przejść obok nieboszczyka obojętnie. Tymczasem intryga w Tajemnicy Hog’s Back przez dłuższy czas
opiera się na tym, że trupa nie ma. Nie wiadomo nawet, czy popełniono
morderstwo. Doktor Earle zniknął, to prawda – w jednej chwili zażywny
sześćdziesięciolatek siedział sobie w pantoflach i szlafroku, czytając gazetę,
a w następnej jakby rozpłynął się w powietrzu. Wydaje się to bardzo tajemnicze,
ale jeśli dodamy dwa do dwóch – czyli w tym wypadku nieudane małżeństwo doktora
i to, że widziano go niedawno w towarzystwie niebrzydkiej kobiety w Londynie,
podczas gdy on twierdził, że tego dnia wybrał się pograć w golfa – i oto mamy
historię z lekka awanturniczą, ale właściwie dość banalną. Zajmujący się sprawą
zniknięcia doktora inspektor French jest niemal pewny, że Earle postanowił
rozpocząć życie na nowo, a kiedy okazuje się, że kobieta, z którą go widziano,
również nagle zniknęła, to tylko utwierdza go w przekonaniu, że chodzi o aferę
nie zbrodniczą, lecz miłosną. Lecz wkrótce z domu w Hog’s Back znika ktoś
jeszcze…
Tajemnica Hog’s Back to kryminał tradycyjny, klasyka
w starym stylu, ur-kryminał, kryminał wręcz neolityczny. Mamy tu przede
wszystkim śledztwo, pięknie doprawdy przeprowadzone – hm, i tyle. Postaci
zostały zarysowane ze spartańską wręcz prostotą, i dotyczy to zarówno
domniemanych ofiar, podejrzanych, jak i samego policjanta-detektywa. Dostajemy
w zasadzie tylko suche fakty i niestety żadnych smaczków. Czytając Hog’s Back, wyraźnie uświadomiłam sobie
(lepiej późno niż wcale), że tak, owszem, w klasycznej powieści
detektywistycznej intryga jest najważniejsza, ale jednak czytelnikowi
przyjemniej prowadzi się śledztwo, jeśli może się opierać zarówno na faktach,
jak i przesłankach psychologicznych. Tymczasem u Freemana Willsa Croftsa cała
ta fascynująca warstwa rozważań na temat meandrów ludzkiej psychiki sprowadza
się do stwierdzeń w rodzaju „raczej nie wyglądała na taką, co by to zrobiła”.
Nie
odkrywam tutaj Ameryki – już współcześni Croftsa, również jego koledzy i
koleżanki po piórze, napomykali, że jego książkom brakuje tej iskry, którą tak
cenimy np. u Agathy Christie. Wszyscy podkreślali, jak to bardzo go szanują,
ale byli w zasadzie zgodni, że niezły z niego nudziarz. Ja mam jednak do niego sentyment – kryminały Croftsa są surowe i pozbawione wszelkich stylowych
fajerwerków, ale nie brak im pewnego naiwnego uroku. Coś czuję, że na razie
kiepski ze mnie adwokat, ale spróbuję wyjaśnić, o co mi chodzi. Otóż Freeman
Wills Crofts był z zawodu inżynierem. I, jak można przypuszczać, do
konstruowania kryminalnej intrygi również pochodził po inżyniersku czyli przede
wszystkim logicznie i praktycznie. W efekcie jego książki nie są może
oszałamiająco barwne, ale za to naprawdę wspaniale przemyślane. Od Freemana
Willsa Croftsa można się sporo nauczyć (szczególnie o zagadnieniu alibi) i
warto z tego skorzystać, bo niewielu autorów tak pedantycznie i drobiazgowo
opisuje przebieg śledztwa i tok myślowy detektywa. Wielu współczesnych
kryminałopisarzy popada w skrajność przeciwną do tej, o którą można oskarżyć
Croftsa – dają nam dużo smaczków i dodatków, ale jeśli poskrobać tę pozłotkę,
okazuje się, że intryga mocno kuleje. Dlatego lektura Tajemnicy Hog’s Back jest naprawdę odświeżająca, a tym, którzy w
kryminałach szukają przede wszystkim wyzwań intelektualnym, może się spodobać
bardziej niż to, co proponują inni autorzy ze Złotego Wieku.
Nie czytałam, jednak z chęcią to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńKlasyka klasyki, więc warto :-)
OdpowiedzUsuń