piątek, 7 grudnia 2012

Agatha Raisin i martwa znachorka - M.C. Beaton


M.C. Beaton
Agatha Raisin i martwa znachorka (t. 9 serii)
tłum. Stanisław Jan
Edipresse
Warszawa 2012


Szczerze mówiąc, wcale nie planowałam sięgać po kolejne tomy serii o Agacie Raisin, uznałam, że Wredny weterynarz mi wystarczy – wiem już, czym to się je, było miło, dziękuję, ale zbyt blisko z tą straszną babą, jaką jest bohaterka książek M.C. Beaton, zaprzyjaźniać się nie chcę. Dlatego sama nie wiem, co skłoniło mnie do przeczytania Martwej znachorki – może czerwona okładka (na czerwone jestem łasa jak sroka na błyskotki). A może informacja z notki, że w tym tomie Agatha, zdradziecko oszpecona podczas poprzedniej przygody, musi uciec ze swojego ukochanego Carsley do jakiegoś beznadziejnego pensjonatu nad morzem i czekać, aż odrosną jej włosy? Dobrze ci tak, wiedźmo – pomyślałam sobie mściwie i… zaczęłam czytać.

Intryga spodobała mi się od razu: ginie znana w okolicy wróżka i uzdrowicielka Francie Juddle, a wśród podejrzanych znajduje się również Agatha. Na szczęście (lub nie…), zanim ktoś solidnie trzepnął Francie w głowę, wyprawiając ją na drugi świat, z którym – jak się wcześniej chwaliła – prowadziła ożywione kontakty, znachorka zdążyła sprzedać naszej bohaterce magiczny środek na porost włosów i eliksir miłości. A najzabawniejsze, że oba specyfiki najwyraźniej zadziałały: łyse placki na głowie Agathy pokryły się obiecującym meszkiem, a Jimmy Jessop, miejscowy policjant, zakochał się w niej na zabój. Wszystko się pięknie układa, a do tego Agatha Raisin może robić to, co najbardziej lubi, czyli prowadzić amatorskie śledztwo, pakując się ludziom z butami w życie, utrudniać pracę policji, wszędzie wtykać nos…

Nadmorskie krajobrazy Wyckhadden, zimny wiatr, spacery po molo, trup w wodzie – wszystko to przypadło mi do gustu i to dużo bardziej niż sceneria z tomu drugiego. Również bohaterowie wydali mi się o wiele bardziej interesujący: grupa zaprzyjaźnionych ze sobą od lat staruszków spędzających czas na grze w Scrabble podczas długiego pobytu w niepopularnym hotelu poza sezonem, męski, a przy tym kapryśny (ciekawe połączenie!) Jimmy Jessop, egzotyczna znachorka i jej córka… Co więcej, przekonałam się również do samej Agathy! Szczególnie ujęło mnie to, że w pewnych momentach decydowała się nie brnąć dalej w swoje intrygi i wyznawała policji całą prawdę jak na świętej spowiedzi (no… albo prawie całą – ostatecznie to Agatha Raisin). To były bardzo ciekawe momenty w śledztwie, prowadzące do konfrontacji z Jimmym i nowych odsłon relacji między bohaterami.

Jedyne, co mi się nie podobało, to rozwiązanie. W którymś momencie byłam pewna, że wiem i… jednak nie. Co gorsza, mam wrażenie, że scenariusz zbrodni, który ja ułożyłam z dostarczonych przez autorkę poszlak, był dużo ciekawszy niż ten przedstawiony na końcu (tak, wiem, jestem strasznie próżna;-)) Tak się pięknie to układało w interesujący wzór – a tymczasem M.C. Beaton zdecydowała się na zakończenie bardzo zaskakujące, ale dość słabo umotywowane i niewiarygodne. Pierwszy raz jestem gotowa przychylić się do tezy, że nie jest najważniejsze za wszelką cenę zwieść czytelnika, ale przedstawić rozwiązanie, które będzie godne zarysowanej intrygi (a śledztwo było tu prowadzone naprawdę świetnie).

Pomijając to, co ja uznaję za niedociągnięcie, a innym akurat może się spodobać, z przyjemnością stwierdzam, że świetnie mi się czytało Martwą znachorkę – kryminał lekki, dobrze skonstruowany i zabawny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)