M.C. Beaton
Agatha Raisin i martwa znachorka (t. 9 serii)
tłum. Stanisław Jan
Edipresse
Warszawa 2012
Szczerze mówiąc, wcale nie planowałam sięgać po
kolejne tomy serii o Agacie Raisin, uznałam, że Wredny weterynarz mi wystarczy –
wiem już, czym to się je, było miło, dziękuję, ale zbyt blisko z tą straszną
babą, jaką jest bohaterka książek M.C. Beaton, zaprzyjaźniać się nie chcę.
Dlatego sama nie wiem, co skłoniło mnie do przeczytania Martwej znachorki – może czerwona okładka (na czerwone jestem łasa
jak sroka na błyskotki). A może informacja z notki, że w tym tomie Agatha,
zdradziecko oszpecona podczas poprzedniej przygody, musi uciec ze swojego
ukochanego Carsley do jakiegoś beznadziejnego pensjonatu nad morzem i czekać,
aż odrosną jej włosy? Dobrze ci tak, wiedźmo – pomyślałam sobie mściwie i…
zaczęłam czytać.
Intryga spodobała mi się od razu: ginie znana w
okolicy wróżka i uzdrowicielka Francie Juddle, a wśród podejrzanych znajduje
się również Agatha. Na szczęście (lub nie…), zanim ktoś solidnie trzepnął
Francie w głowę, wyprawiając ją na drugi świat, z którym – jak się wcześniej
chwaliła – prowadziła ożywione kontakty, znachorka zdążyła sprzedać naszej
bohaterce magiczny środek na porost włosów i eliksir miłości. A
najzabawniejsze, że oba specyfiki najwyraźniej zadziałały: łyse placki na
głowie Agathy pokryły się obiecującym meszkiem, a Jimmy Jessop, miejscowy
policjant, zakochał się w niej na zabój. Wszystko się pięknie układa, a do tego
Agatha Raisin może robić to, co najbardziej lubi, czyli prowadzić amatorskie
śledztwo, pakując się ludziom z butami w życie, utrudniać pracę policji,
wszędzie wtykać nos…
Nadmorskie krajobrazy Wyckhadden, zimny wiatr,
spacery po molo, trup w wodzie – wszystko to przypadło mi do gustu i to dużo
bardziej niż sceneria z tomu drugiego. Również bohaterowie wydali mi się o
wiele bardziej interesujący: grupa zaprzyjaźnionych ze sobą od lat staruszków
spędzających czas na grze w Scrabble podczas długiego pobytu w niepopularnym
hotelu poza sezonem, męski, a przy tym kapryśny (ciekawe połączenie!) Jimmy
Jessop, egzotyczna znachorka i jej córka… Co więcej, przekonałam się również do
samej Agathy! Szczególnie ujęło mnie to, że w pewnych momentach decydowała się
nie brnąć dalej w swoje intrygi i wyznawała policji całą prawdę jak na świętej
spowiedzi (no… albo prawie całą – ostatecznie to Agatha Raisin). To były bardzo
ciekawe momenty w śledztwie, prowadzące do konfrontacji z Jimmym i nowych
odsłon relacji między bohaterami.
Jedyne, co mi się nie podobało, to rozwiązanie. W
którymś momencie byłam pewna, że wiem i… jednak nie. Co gorsza, mam wrażenie,
że scenariusz zbrodni, który ja ułożyłam z dostarczonych przez autorkę poszlak,
był dużo ciekawszy niż ten przedstawiony na końcu (tak, wiem, jestem strasznie
próżna;-)) Tak się pięknie to układało w interesujący wzór – a tymczasem M.C.
Beaton zdecydowała się na zakończenie bardzo zaskakujące, ale dość słabo
umotywowane i niewiarygodne. Pierwszy raz jestem gotowa przychylić się do tezy,
że nie jest najważniejsze za wszelką cenę zwieść czytelnika, ale przedstawić
rozwiązanie, które będzie godne zarysowanej intrygi (a śledztwo było tu prowadzone
naprawdę świetnie).
Pomijając to, co ja uznaję za niedociągnięcie, a
innym akurat może się spodobać, z przyjemnością stwierdzam, że świetnie mi się
czytało Martwą znachorkę – kryminał lekki,
dobrze skonstruowany i zabawny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)