wtorek, 18 czerwca 2013

Wywiad z Robertem Ostaszewskim



SH: Jesteś jednocześnie pisarzem i krytykiem literackim – obecnie to dość rzadkie połączenie. Nie boisz się przy tym dość ostro oceniać książek, które recenzujesz na swoim blogu. Niektórzy uważają, że to trochę „nie wypada” krytykować kolegów i koleżanek po piórze – inni, że w blogosferze brakuje bezkompromisowych opinii. Co o tym myślisz?

RO: To fakt, niektórzy, wymienię dla przykładu choćby Jerzego Pilcha czy Wojciecha Kuczoka, są zdania, że łączenie pisania własnej prozy z aktywnością krytycznoliteracką jest podejrzane czy wręcz moralnie naganne. Ja nie mam z tym problemu. Wystarczy mieć jasno określone kryteria oceny tekstów i zachowywać elementarną uczciwość, aby nie być posądzonym o wykaszanie konkurencji. Poza tym właściwie od początku mojej przygody z literaturą zajmowałem się równolegle pisaniem książek i pisaniem o książkach, a do tego ukształtowały mnie w dużym stopniu postmodernistyczne koncepcje literatury, zrównujące – rzecz ujmuję w skrócie – rozmaite przejawy tekstotwórczej aktywności. A że pewnym pisarzom nie podoba się moje krytycznoliterackie pisanie? Mówi się trudno, nie wszyscy muszą mnie kochać.
A jeśli chodzi o recenzowanie/krytykę w blogosferze – to trochę inny temat. Jest w niej za dużo kolesiostwa, a za mało rzetelnej, pogłębionej krytyki. Właściwie większość blogów poświęconych omawianiu literatury to jedynie „pamiętniczki lektur”, które z prawdziwą krytyką literacką mają mało wspólnego.

Pewnie nie wszyscy pisarze Cię kochają, ale kilku by się takich znalazło. Jak to jest, kiedy recenzujesz książkę znajomego? I czy przyjaciele-pisarze raczej proszą Cię o recenzję, czy proszą, żebyś nie recenzował?

W przypadku recenzowania książki znajomego postępuję tak samo, jak przy pisaniu o książkach osoby, której nie widziałem na oczy, bez taryfy ulgowej. Interesuje mnie przede wszystkim, czy tekst jest dobry, nie cofam się przed wytykaniem potknięć i błędów kolegom, bo takie poklepywanie się po plecach za wszelką cenę zwyczajnie nie ma sensu. Niektórzy przez to się na mnie obrażają, większość jednak nie – i wtedy po prostu dyskutujemy sobie, bywa, że ostro, na temat tekstu. Czasami przyznają mi rację, czasami nie – i wtedy pięknie się różnimy.
A czy przyjaciele-pisarze proszą mnie o recenzje? I tak, i nie. Jeśli chodzi o recenzje, które zamieszczam w gazetach, czasopismach czy na blogu, to zazwyczaj nie proszą, bo doskonale zdają sobie sprawę, że nie podlegam tego rodzaju naciskom, sam wybieram książki, o których chcę napisać, i klucz koleżeństwa nie ma w tym przypadku nic do rzeczy. Natomiast gdy znajomi pisarze proszą mnie, abym skrobnął dla nich recenzję wewnętrzną czy rekomendację potrzebną do wniosku o stypendium czy dotację, to zwykle – o ile tekst nie jest poniżej jakiejkolwiek krytyki – nie odmawiam, bo zdaję sobie sprawę, jak ciężkim kawałkiem chleba jest w naszym kraju zajmowanie się literaturą, więc jeśli mogę, oczywiście w miarę moich możliwości, pomóc komuś moją opinią, to pomagam. Ale podobnie bywa i z pisarzami, których znam jedynie poprzez ich teksty.

Których polskich pisarzy kryminałów cenisz najbardziej i za co? Z naszej rozmowy w pociągu (podczas której jeden z pasażerów nie wytrzymał pikantnych „kryminalnych” szczegółów i wyszedł z przedziału) zapamiętałam, że wyrażałeś się bardzo pochlebnie między innymi o Marcinie Wrońskim.

Właściwie nie tyle cenię konkretnych autorów, co pewien format prozy kryminalnej. Lubię kryminały, jak to nazywam, przełamane, gatunkowo niejasne, w których oprócz solidnie zakomponowanej intrygi można znaleźć coś jeszcze – na przykład zabawę konwencją, socjologiczne obserwacje, wyrafinowany język albo ciekawy obraz przeszłości. Ale pewnie chciałabyś poznać jakieś nazwiska? Lista byłaby długa, ale podam tylko kilka przykładów. Świetna jest trylogia Marcina Świetlickiego, który udanie pożenił poetycką wrażliwość z kryminalną solidnością. Marcin Wroński udowodnił, że kryminał może być bardzo ciekawą powieścią historyczną. Zygmunt Miłoszewski jak mało który prozaik z „głównego nurtu” umie zakręcić frazą. Ryszard Ćwirlej kreśli obraz późnego PRL-u, którego próżno szukać u innych pisarzy, nawet tych z głównego nurtu prozy. I tak dalej…

A jaki Ty – jako współautor kryminałów Kogo kocham, kogo lubię i Sierpniowe kumaki – proponujesz czytelnikom „dodatek”?

W obu powieściach postawiliśmy na – posłużę się zgrabnym określeniem Wrońskiego – krymi-zgrywę, czyli kryminał na wesoło, w którym kreacje bohaterów, ich język, a właściwie cała narracja nasycone są humorem. Oczywiście, nie zaniedbujemy intrygi kryminalnej, w tych książkach mamy do czynienia z krwawymi zbrodniami, różnego rodzaju przestępstwami i ponurymi typkami, ale chcieliśmy, aby podczas lektury czytelnik również dobrze się bawił. Mam cichą nadzieję, że tak jest. W Sierpniowych kumakach dołożyliśmy do opowieści dosyć szczegółowy opis Helu, można nawet rzec, że ta powieść jest swego rodzaju literackim przewodnikiem po rozmaitych atrakcjach tego półwyspu. W nowym kryminale, pisanym z Violettą Sajkiewicz, spróbujemy przybliżyć naszym czytelnikom Śląsk.

Czy możesz zdradzić coś więcej na temat tego nowego kryminału? Czym (poza lokalizacją) będzie się różnił od Sierpniowych kumaków?

To druga część cyklu, pojawią się znani z Sierpniowych kumaków policjanci Polański i Tyszka, o ile jednak w tamtej książce byli – by tak rzec – na gościnnych, wakacyjnych występach, prowadząc śledztwo nieoficjalnie, o tyle tutaj działają na własnym terenie, więc w nowej powieści będzie więcej z kryminału procedur policyjnych. Rozbudowaliśmy też warstwę obyczajową, aby pokazać środowisko, w którym żyją i pracują nasi bohaterowie. Będzie sporo ciekawostek dotyczących naszej ulubionej dzielnicy Katowic, czyli Nikiszowca. No i oczywiście humor. Dużo humoru.

Dotychczas wydane kryminały stworzyłeś z pisarkami: Martą Mizuro i Violettą Sajkiewicz, i wiem, że bardzo sobie chwalisz tę współpracę. A czy nie zastanawiałeś się nad pisaniem z mężczyznami?

Prawdę powiedziawszy, jeszcze kilka lat temu nie podejrzewałem, że jestem w stanie pisać powieści w duecie. Zaczęło się to trochę z przypadku, trochę z ciekawości – po prostu chciałem sprawdzić, czy potrafię coś takiego zrobić. Okazało się, że nie mam z tym większego problemu – choć, oczywiście, pewne tarcia podczas wspólnego pisania były – a i efekt, sądząc z recenzji i głosów czytelników, nie jest najgorszy. A pisanie z mężczyznami? Jeśli pojawi się ciekawy pomysł, czemu nie.

Co Cię najbardziej denerwuje w kryminałach i czego jako autor starasz się unikać?

Nie lubię, gdy pisarze kurczowo trzymają się wciąż tych samych schematów, rozwiązań fabularnych, powielają je w nieskończoność. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że kryminały, jak każda proza gatunkowa, w dużej mierze muszą opierać się na schematach, powtarzalnych konstrukcjach opowieści, ale należy próbować ożywić je nieco, zindywidualizować, co można robić na wiele sposobów. W innym przypadku kolejne powieści stają się przewidywalne i zwyczajnie nudne. Dla przykładu, odrzucają mnie już od jakiegoś czasu książki amerykańskich pisarzy o psychopatycznych seryjnych zabójcach, bo też ile można o tym czytać. Podobnie jest ze Skandynawami, którzy w kółko wałkują te same tematy, takie jak wykorzystywanie dzieci, poniewieranie kobietami czy problemy z emigrantami. Choć z drugiej strony nie dziwię się pisarzom, bo jeśli mogą, wykorzystując panującą akurat modę na taki a nie inny rodzaj kryminałów, sprzedać trochę więcej egzemplarzy, to właściwie dlaczego nie mają tego robić?
Drażni mnie również u wielu autorów kryminałów brak dbałości o język, styl ich prozy. Jakby zakładali, że krwawa intryga i wyrazisty bohater w zupełności wystarczą czytelnikowi. A przecież choćby książki Austriaka Wolfa Haasa, a u nas Miłoszewskiego czy Wrońskiego potwierdzają, że można tworzyć kryminały wysmakowane językowo.

Wydałeś dwa kryminały w jednej z najbardziej popularnych serii wydawniczych w Polsce, pracujesz nad trzecim, uczysz innych kreatywnego pisania – i co dalej? Co chciałbyś osiągnąć jako pisarz kryminałów – co byłoby dla Ciebie największym sukcesem?

Oczywiście przede wszystkim chciałbym mieć dziesiątki tysięcy wiernych czytelników, którzy z niecierpliwością będę oczekiwać kolejnych moich książek. Ale tak naprawdę jestem dopiero na początku drogi, jeśli chodzi o prozę kryminalną. Teraz, wraz ze współautorką, skupiam się głównie na tym, by jak najciekawiej rozwinąć cykl o przygodach śląskich policjantów, osadzić go jak najmocniej na mapie rodzimego kryminału. Więc teraz praca i jeszcze raz praca, a co będzie później, zobaczymy.


Jako jedna z wiernych i niecierpliwych czytelniczek życzę Ci, aby ta praca była jak najprzyjemniejsza. Dziękuję za rozmowę. 


Zapraszam na blog Roberta Ostaszewskiego - można komentować, podyskutować... :-) 

6 komentarzy:

  1. Świetny tekst:) No i kolejną książkę trzeba dodać do schowka w ulubionej księgarni internetowej :(

    OdpowiedzUsuń
  2. szczerze mówiąc to nie znam żadnej książki autora, a wygląda na to że i takie kryminały mogą mi się spodobać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyznam szczerze, że chyba się zaliczam do tysiąca czytelników, którzy niecierpliwie wyczekują kolejnej książki... "Kumaki" były fajne, proszę o więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze Ty polecasz? Nosz kurczę będę musiał kupić :)

      Usuń
    2. Mam w W-wie, mogę podesłać, ale dopiero na początku sierpnia...

      Usuń
    3. Początek sierpnia byłby super jeśli to nie kłopot, wcześniej i tak mam remont więc mogła by ulec lekkiemu zapyleniu :)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)