Haruki Murakami
1Q84 (t. 1)
tłum. A. Zielińska-Elliott
Muza
Warszawa 2010
Bardzo ostrożnie podchodzę do książek Murakamiego. Nie dlatego, że spodziewam się rozczarowania, tylko dlatego, że poprzednie tak bardzo mi się podobały i boję się, że następna bezlitośnie zrzuci z mojego osobistego piedestału ulubionego Kafkę nad morzem. Właśnie z tego powodu nie odważyłam się jeszcze przeczytać Kroniki ptaka-nakręcacza, która podobno jest najlepsza.
Zacząć czytać trylogię 1Q84 było mi jeszcze trudniej niż zwykle, bo nagle zrobiło się wokół niej trochę jakby za głośno. I nabrałam podejrzeń. Paradoksalnie, do sięgnięcia na kwitnący od dłuższego czasu na mojej półce tom pierwszy skłonił mnie dość niepochlebny artykuł o płaskości Murakamiego opublikowany w czasopiśmie „Książki”. Mówi się tam, że proza Murakamiego to jednak nie to, że za proste to, a jednocześnie zbyt mętne, że autor nie podejmuje aktualnych tematów, a jak podejmuje, to niewłaściwie, że się pisarz na tym i owym nie zna, ale na uszach to jak nikt… Słowem – przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście, biadaliśmy, a wyście nie zawodzili. I tak źle, i tak niedobrze. To chyba za czasów Oświecenia uważano, że idealną receptą na bycie „modnym” jest krytykowanie tego, co inni najbardziej chwalą. Cały ten artykuł nie przypadł mi do gustu, to chyba jasne. Nie mam ochoty z nim polemizować w całej rozciągłości, powiem tylko, że nazywanie magii obecnej w prozie Murakamiego mętnością wydaje mi się efektem jakiegoś fundamentalnego nierozumienia.
Pałając świętym gniewem, chwyciłam zatem tom pierwszy i wsiadłam w pociąg. Nie potrafię czytać Murakamiego do poduszki czy w fotelu – żeby odpowiednio się skupić, muszę zawsze wyjść ze swojej strefy komfortu na spotkanie Niezwykłego. Kiedyś z powodu braku odpowiednio inspirującego miejsca czytałam Murakamiego, siedząc na szafie.
Na 1Q84 składają się dwie historie: opowieść Aomame, instruktorki sztuk walki i płatnej morderczyni, i Tengo, wykładowcy matematyki zajmującego się hobbystycznie pisaniem. Skoro mamy mężczyznę i kobietę, tyko czekać historii miłosnej. Najwyraźniej jednak przyjdzie nam czekać długo. Najpierw zauważamy coraz więcej podobieństw między głównymi bohaterami i zagęszczającą się sieć powiązań. Później powoli staje się jasne, że tym co złączy – i rozdzieli – bohaterów będzie tajemniczy świat, gdzie świecą dwa Księżyce.
Moją sympatię wzbudził przede wszystkim Tengo, wrażliwy i nieco powolny młody człowiek. Niespodziewanie zostaje on wciągnięty w dwuznaczną aferę związaną z debiutancką powieścią pewnej niezwykłej siedemnastolatki. Dlaczego Tengo się na to zgadza, skoro jest przede wszystkim człowiekiem rozsądnym? Ha, trudno stwierdzić. Pociąga go twórcze wyzwanie, jakie wiąże się z tą powieścią, ale może to jej autorka jest dla niego najbardziej fascynująca? Nie chodzi jednak o zwykłą fizyczną chemię…
Motywacje i sposób zachowania Aomame jest trudniej zrozumieć i zaakceptować, ale to wcale nie sprawia, że jej poczynania śledzi się z mniejszym zainteresowaniem. W końcu, gdyby wszyscy bohaterowie byliby idealni i nieskazitelnie prawi, czytanie powieści stałoby się szalenie nudne. A Aomame jest intrygująca. Zdecydowanie.
W notkach i recenzjach trylogii podano informację, że Murakami postanowił się zająć problemem przemocy wobec kobiet, i to był aspekt, który odrobinę zniechęcał mnie do lektury. Jest to oczywiście problem ważny i trzeba o tym mówić, ale zawsze mi się wydawało, że pisanie o przemocy, jakiej doświadczają kobiety (niezależnie od wieku) w domu, wiąże się ze specyficznym ryzykiem – otóż czy należy pisać o tym interesująco? Czy czytając o tego rodzaju krzywdach, powinniśmy jednocześnie doznawać estetycznej satysfakcji? Gdzie przebiega granica między słusznym oddaniem głosu ofiarom a wykorzystywaniem efektowej skandaliczności tego tematu? Osobiście mam dość eksploatowania w popularnej kulturze historii porywanych i gwałconych małych dziewczynek. Zaczęto powszechnie nadużywać tej tematyki i wyszukiwać coraz bardziej przerażające opowieści – bo to ludzi naprawdę porusza. Problem w tym, że stopniowo porusza coraz mniej. Bo ileż można o tym czytać bez poczucia pewnej wtórności? Moim zdaniem większość autorów żeruje na tym problemie i nie potrafi przedstawić go z właściwej perspektywy – bo to powinno nas przede wszystkim przerażać, a nie ekscytować.
Pozytywnym przykładem jest tu dla mnie Grobowa cisza Arnaldura Indriđasona, który dzięki pogłębionemu studium psychologicznemu postaci potrafił opowiedzieć o przemocy wobec kobiet z wyczuciem i nie uciekając się do efekciarskiego skandalizowania. Niestety jest to rzadkość.
Dysponując solidnym zapasem uprzedzeń zrodzonych przez obserwowanie współczesnej dwuznacznej eksploatacji tego „kobiecego” tematu, na wieść, że Murakami też, pomyślałam oczywiście „o nieeee”. A powinnam była mieć do niego więcej zaufania.
Podsumowując – zdecydowanie się nie zawiodłam i już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę drugi tom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)