Zbrodnia w błękicie
Katarzyna Kwiatkowska
Zysk i S-ka
Poznań 2011
Bardzo
lubię debiuty – między innymi dlatego, że można w nich wyczuć specyficzną
świeżość i śmiałość, które nie zawsze muszą być okupione niezbornością
stylistyczną czy fabularnymi usterkami. Zbrodnia
w błękicie należy do takich udanych, „stabilnych” debiutów; dobitnie
świadczy o tym wyróżnienie w postaci nominacji tej książki do Nagrody Wielkiego
Kalibru 2012 oraz przyznanie jej nagrody specjalnej przez panią Janinę
Paradowską.
Po raz
pierwszy usłyszałam o Zbrodni w błękicie
właśnie na gali rozdania nagród na MFK we Wrocławiu; nie zdążyłam przed wyjazdem poznać wszystkich nominowanych tytułów, więc najpierw zobaczyłam autorkę na
żywo, a dopiero potem przeczytałam jej kryminał (zazwyczaj jest na odwrót:
jeśli bardzo mi się spodoba jakaś książka, staram się pójść na spotkanie
autorskie). Katarzyna Kwiatkowska świetnie wypadła na gali – widać było, że
jest przejęta i nie ma wiele „doświadczenia scenicznego” (wielu „kryminalistów” to
świetni mówcy i showmani), ale dzięki temu jej krótkie wystąpienie było
naturalne, bezpretensjonalne i czarujące. Myślę, że nie tylko ja pomyślałam
wtedy, że trzeba tę pisarkę bacznie obserwować.
Zbrodnia w błękicie to kryminał retro, ale właściwie
chętniej nazwałabym go staroświeckim (bardzo lubię to słowo), ponieważ ta
„dawność” przejawia się nie tylko w wyborze końca XIX wieku na czas akcji, ale
także w wykorzystaniu klasycznych schematów powieści detektywistycznej (dla
porównania: przygody komisarza Maciejewskiego z kryminałów Marcina Wrońskiego
rozgrywają się w przeszłości, ale kompozycja tych książek i samo podejście do
gatunku jest na wskroś nowoczesne).
Zbrodnia w błękicie jest dla mnie przede
wszystkim kryminałem z wyraźnie zarysowaną intrygą, niejednoznacznymi
bohaterami i konsekwentnie zbudowaną postacią detektywa z zewnątrz. Chociaż
oczywiście w książce nie brakuje przystawek w postaci wątków historycznych
czy obyczajowych, daniem głównym pozostaje zbrodnia i śledztwo – może właśnie
stąd porównania do kryminałów Agathy Christie. Jako wielbicielka klasycznych
whodunnit oczywiście przepadam za takimi książkami i „odkrycie” Katarzyny
Kwiatkowskiej bardzo mnie ucieszyło.
Wrażenie
staroświeckości buduje już sam format Zbrodni
w błękicie, jak na kryminał dość nietypowy, bo one zwykle kojarzą się w
wydaniami kieszonkowymi lub przynajmniej poręcznymi. Błękitny (rzecz jasna!)
tom do podróży pociągiem nadaje się średnio, ale za to otwieranie takiej
książki daje dużo zwykłej, czytelniczej frajdy.
Kilka
słów o fabule: do dworku w Wielkopolsce przyjeżdża przyjaciel domu, podróżnik
Jan Morawski ze swoim kamerdynerem (i wiernym towarzyszem) Mateuszem. Na
zewnątrz panuje śnieżna zadymka, zaś w domu państwa Tarnowskich – prawdziwa
emocjonalna burza. Jan od razu wyczuwa wśród zgromadzonych gości animozje i
napięcia, których ci nawet nie próbują ukrywać; uroczysta kolacja zamienia się
w sabat czarownic (tu w rolach głównych zimna żmija, hrabina Kareńska, i
rozwydrzona Paulina Bonikowska), padają wzajemne oskarżenia i złośliwe uwagi,
idą w ruch sole trzeźwiące – a rano mamy trupa.
Bardzo
mi się spodobało, że autorka zdecydowała się nie polegać tylko na klasycznym
schemacie odciętego od świata domu – w końcu drogi stały się przejezdne, dzięki
czemu akcja rozszerzyła się na pobliskie miasteczko, pojawiły się nowe postaci,
a do dusznej atmosfery Tarnowic wtargnął świeży, wręcz alpejski powiew.
Spodobał mi się także dobór imion, nie tylko dobrze pasujących do wybranej
epoki, ale też oddających charakter postaci: to jasne, że Mateusz będzie
mężczyzną budzącym zaufanie, solidnym i niepozbawionym poczucia humoru, Jan
nieodgadnionym ekscentrykiem, Julia tajemniczą damą, a młoda, złotowłosa
panienka edukowana przez siostry zakonne będzie miała na imię Zosia. Kolejny
nieoczywisty plus: pojawia się tu sporo książek, można wręcz powiedzieć, że
każdy bohater ma swoją, opisującą go w jakiś sposób książkę. Szczególnie
wyeksponowany jest Sienkiewicz – co oczywiście podkreśla atmosferę tamtej
epoki, a z książek tego autora: Bez
dogmatu, pozycja mniej znana, ale w dorobku Sienkiewicza bardzo
interesująca (dawno nie myślałam o tej powieści, ale w swoim czasie zrobiła na
mnie wrażenie, wywołując mieszane uczucia).
Jeśli
koniecznie miałabym szukać minusów Zbrodni
w błękicie (a nie zależy mi na tym jakoś szczególnie, bo czytało się
świetnie), to potrafię chyba podać tylko jeden (a i ten jest dyskusyjny). Otóż
Jan Morawski jest zbyt sympatyczny. Serio ;-) Mówi się sporo o jego dwuznacznej
reputacji i można się domyślać, że kiedyś było z niego niezłe ziółko, ale
podczas całej akcji prezentuje się absolutnie przyzwoicie i nienagannie (inna
sprawa, że nie miał komu tam zawracać w głowie – przed Pauliną musiał wręcz
uciekać, a Julia hm, hm – to Julia;-)) Obrazu odważnego podróżnika o otwartym
umyśle i szerokich horyzontach dopełnia scena w karczmie, kiedy wielki pan
całuje w rękę żonę oberżysty Maciejową – i wtedy właśnie moja przekorna
czytelnicza natura kazała mi się zastanowić, czy nie byłoby ciekawiej gdyby raz
dla odmiany główny bohater książki historycznej nie prezentował postępowych
poglądów daleko wykraczających poza umysłowość tamtych czasów.
Podsumowując:
Zbrodnia w błękicie to rasowy, dobrze
napisany kryminał o porządnie zapętlonej intrydze (przyznaję, że nie zgadłam,
kto zabił i dlaczego, a do końca byłam absolutnie pewna, że mi się udało…), w
którym jest to wszystko, co tygryski lubią najbardziej: rodzinne tajemnice,
zerwane zaręczyny, tragiczne nieporozumienia, trucizna, skradziony pamiętnik,
brawurowe kłamstwa – i dużo ciastek! :-)
Niedawno
ukazał się drugi kryminał o Janie Morawskim – Kain i Abel. Muszę to koniecznie przeczytać i przekonać się, czy
główny bohater zrobi coś skandalicznego (wiem, wiem, takie zapędy są niezdrowe
;-))
Chyba przestanę czytać notki u Ciebie. Puchnie mi od nich ekspresowo lista planowanych lektur.
OdpowiedzUsuńej, niee, to już nikt nie będzie ich czytał! ;-) "Zbrodnię" chętnie pożyczę ^^
OdpowiedzUsuńViv już mocno o mnie zadbała, a do tego mamy w okolicy kolejną BiblioNETowiczkę z furą świetnych kryminałów na półkach, więc chętnie pożyczę; tak za jakiś rok :-)
UsuńA mnie nie spuchło, bo akurat to miałam w schowku już wcześniej, ha! I kiedyś przeczytam, tylko jeszcze nie mam.
OdpowiedzUsuńHm, czy to zawsze tak było czerwono i wzorzyście na bokach?
W zasadzie ta książka ma wszystko, co mnie nęci. Okładka w niebieskościach, w zimnych klimatach, na dokładkę opowieść retro i jakby tego mało - udany, odnotowany na niwie pisarskiej debiut. I co? Nie czytałam. Jakoś mi K.K. umyka.
OdpowiedzUsuńMi też się bardzo podobała ta powieść, druga książka jest utrzymana w podobnym klimacie. Jan nadal się zachowuje nienagannie, chociaż potrafi pokazać charakterek;-)
OdpowiedzUsuńCzytałam, teraz muszę zapolować na II tom;)
OdpowiedzUsuńLubię wzorzyste dyskusje z pazurem. Jednak w przypadku tej książki takowej nie będzie. Całkowicie zgadzam się z Twoją recenzją ;) Moim zdaniem to udany debiut. A lektura Kaina..., na szczęście jeszcze przede mną.
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, że Pani Katarzyna pisze już kolejną książkę.