Rex Stout
Śmiercionośny rękopis
tłum. Anna Dwilewicz
Wydawnictwo Dolnośląskie
Moja znajomość z Rexem Stoutem zaczęła się dość dynamicznie. Zerknęłam na skrzydełko okładki najnowszego wydania i tchu mi zbrakło.
„W 2000 roku na Bouchercon, największej konwencji skupiającej autorów i pisarzy literatury kryminalnej, ale także ich agentów, księgarzy i wydawców, powieści Rexa Stouta uznane zostały za Najlepszą Serię Kryminalną Stulecia, a on sam za Najlepszego Pisarza Kryminałów XX wieku”.
Hola, hola, zły człowieku! Królowa jest tylko jedna!;-))
Żeby udowodnić panu Stoutowi jego bezwarunkową samczą niższość, porwałam książkę z półki i pobiegłam do kasy.
Pierwsze strony utwierdziły mnie w ponurej, pełnej satysfakcji wrogości. Otóż główny bohater, powołany do życia przez Stouta, to żarłok i leń o paskudnym charakterze, który podejmuje się rozwiązywania zagadek nie z miłości do prawdy i sprawiedliwości, nie dla dreszczyku intelektualnej przyjemności – ale dla czeków na niebagatelne sumy, które gorliwie wypisują jego klienci. Taki właśnie jest Nero Wolfe.
Już kilka stronic później, kiedy z oburzeniem czytałam o tym, jak bezduszny Wolfe wyciąga od zrozpaczonego ojca zamordowanej dziewczyny ciężkie pieniądze po to, by móc się objadać naleśnikami z miodem tymiankowym… zrozumiałam, że dałam się nabrać. Skreślić Stouta to trochę tak, jakby stwierdzić, że Greg House to złośliwy gbur, więc trzeciego sezonu oglądać nie będę.
Słowem, lody zostały przełamane i spojrzałam na Stouta i Wolfe’a nieco przychylniej. A potem całkiem straciłam głowę – dla Archiego Goodwina. No, ale nie ja jedna.
W Śmiercionośnym rękopisie (oryg. The Murder by the Book, poprzednio przetłumaczono jako Detektywi i storczyki) detektyw Nero Wolfe, odludek, miłośnik i hodowca rzadkich orchidei oraz – tak, tak – żarłok i leń, wraz ze swoją prawą ręką, czyli ujmującym Archiem Goodwinem o ciętym dowcipie, zajmują się zagadką dwóch morderstw, tajemniczo, acz niewątpliwie ze sobą powiązanych. Najpierw ginie Leonard Dykes, pracownik kancelarii adwokackiej, a potem Joan Wellman – i to właśnie do wyjaśnienia jej śmierci Wolfe zostaje zaangażowany przez papę Wellmana (osobistość nietuzinkową). Mnie też od początku bardziej zainteresowała śmierć Joan niż Leonarda, ponieważ Joan pracowała w wydawnictwie i zginęła po odrzuceniu nadesłanej pocztą literacką powieści. Jako że znam kwestię poczty literackiej z obu stron, postanowiłam na wszelki wypadek przyjrzeć się sprawie bliżej…;-))
Nie mogę powiedzieć, że wyniosłam z lektury Śmiercionośnego rękopisu cenne wskazówki, ale zdecydowanie sprawa podwójnego (no, dobrze – potrójnego) morderstwa była bardzo interesująca. Szczegółów intrygi oczywiście nie zdradzę.
Chociaż dalej uważam, że palmę pierwszeństwa w dziedzinie kryminałów dzierży przedstawicielka płci pięknej, muszę przyznać, że jestem zachwycona Stoutem. Skontrastowanie ponurego, małomównego Wolfe’a z wygadanym, wesołym i pełnym uwodzicielskiej galanterii Goodwinem to naprawdę świetny pomysł. Podobało mi się też sprawne prowadzenie narracji, w której statyczne dochodzenie, dynamiczna akcja i komiczne scenki rodzajowe zostały w idealnych proporcjach połączone. Starcie Archiego z porucznikiem Rowcliffem doprowadziło mnie do niepowstrzymanych wybuchów chichotu (o zgrozo!), a kto zabił – przyznaję: nie domyśliłam się. Stout ma też dar wprowadzania dużej liczby bohaterów w tak naturalny sposób, że czytelnikowi się nie myli, czy Sue to była ta ładna, czy ta, która dobrze tańczy. Tak, kobiet jest tam sporo i niestety wiąże się to z koniecznością „wysłuchania” komentarzy Archiego na ich temat (ale i tak go lubię!).
Podsumowując, Wolfe’a i Goodwina należy mieć na oku. Nigdy nie wiadomo, co tacy wymyślą (Nero jest znany ze swoich dość bezwzględnych metod). Żeby móc spać spokojnie, kupiłam dwa kolejne tomy.
Okiem redaktora: bez zastrzeżeń, bardzo dobre tłumaczenie.
Okiem edytora: nie podobają mi się okładki w tej serii, ale to rzecz gustu... Marginesy dość skąpe, format poręczny, wygodne skrzydełka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)