sobota, 19 listopada 2011

Wiedźma naczelna

Olga Gromyko
Wiedźma naczelna
tłum. Marina Makarevskaya
Fabryka Słów
Lublin 2011

Czasami – bardzo rzadko – zdarza mi się kupować książki dla ich okładek. Jest to zapewne mało chwalebne, gdyż czym innym jest edytorska wrażliwość estetyczna, która każe się pochylić z zachwytem nad pięknie wydaną pozycją, a czym innym kupowanie książki tylko dla jej urody – mimo że wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tak poza tym, to chyba niekoniecznie… No więc kiedy już zdarza mi się ten rzadki napad lekkomyślności, zwykle chodzi o książkę Fabryki Słów. Efekty są… różne. A jako że obiecywałam, że będę polecać, a nie odradzać, napiszę o efekcie pozytywnym, ograniczając się do kilku jeno szpilek.
Otóż przyjemnie zaskoczyła mnie Wiedźma naczelna Olgi Gromyko. Tak, kupiłam ją ze względu na obiecującą okładkę, co więcej – wybrałam ją z całej serii dlatego, że inne okładki wiedźmiego cyklu podobały mi się już mniej. I proszę – tym razem moja estetyczna chciwość i niepoprawna rozrzutność nie zostały przykładnie ukarane, wręcz przeciwnie. Okazało się, że Wiedźma naczelna to bardzo przyjemna historia, opowiedziana z wyraźnym przymrużeniem oka i prawdziwie jędzowatą swadą (w pozytywnym tego słowa znaczeniu!).
Wolha Redna, zdolna adeptka szlachetnej sztuki magii, wyrusza na wyprawę (czy raczej włóczęgę) po lasach, siołach i dzikich ostępach, aby zdobyć materiały do pracy, gdyż zamierza zdobyć tytuł bakałarza trzeciego stopnia. Krótko mówiąc – szuka kłopotów. I dość szybko je znajduje, ku satysfakcji własnej i czytelników. Na początek będzie musiała się zmierzyć z tajemniczym duchem zakłócającym spokój zamku zamieszkiwanego przez rycerzy Białego Kruka. Zadanie to okazuje się niełatwe, zwłaszcza że cni rycerze niechętnym okiem patrzą na panoszącą się po twierdzy wiedźmę, a zamek Krucze Szpony kryje w sobie więcej tajemnic i niebezpieczeństw niż tylko ukryte przejścia, zapadnie i magicznie zapętlone schody. Zainteresowanie Wolhy wzbudza przede wszystkim założyciel zakonu, święty Fenduł, któremu najwyraźniej znudziło się wylegiwanie się w sarkofagu i wysłuchiwanie próśb pątników. Pusty grobowiec wskazuje na to, że świątobliwy nieboszczyk wyszedł rozprostować kości…
Kolejne rozdziały książki koncentrują się na poszczególnych przygodach Wolhy, tworząc miniopowiadania, ale wszystkie wątki w którymś momencie zaczynają się coraz ściślej ze sobą wiązać – by prowadzić ku ostatecznemu rozwiązaniu. Trudno mi właściwie ocenić kunsztowność tego ostatniego, ponieważ wcześniejszych części cyklu nie czytałam, w związku z czym, gdy wreszcie nastąpiła scena wielkiego rozpoznania i okazało się kto dlaczego nastaje na czyje życie i od kiedy oraz kto czego nie chciał ujawnić z uwagi na kogo – mogłam tylko pokiwać głową z niezbyt mądrą miną i mruknąć domyślnie: „Ahaa”. Co – trzeba zaznaczyć – wcale nie popsuło mi przyjemności dalszej lektury, gdyż cała rzecz kończy się ślubem. Przyznaję, że opis zaślubin Wolhy i Lena podobał mi się najbardziej ze wszystkiego, a nawet napełnił mnie uczuciem swoistej ulgi…;-)) Najwyraźniej ślubne obyczaje wampirów (czy wspominałam już, że ukochany Wolhy ma kły w rozmiarze XL?) mogą zaowocować niezłym ubawem, zwłaszcza jeśli dysponuje się gronem znajomych o niewybrednym poczuciu humoru.
Wiedźma naczelna wybornie sprawdziła się w roli sympatycznego czytadła do poduszki. Nie powiem, żeby rozwój akcji zapierał dech w piersiach, ale z przyjemnością rozpoczynałam kolejne rozdziały, a nawet niekiedy sama chichotałam wiedźmowato. Schemat zadziornej, złośliwej (taak, W.Rednej!) bohaterki, która każdemu musi krwi napsuć, nie jest niczym nowym, ale tu został rozegrany w niezłym stylu, z odpowiednią dawką autoironii (bo tak naprawdę Wolha jest całkiem miła i czytelnik bez żadnych rozterek moralnych może spokojnie stać po jej stronie w dowolnym konflikcie). Nieodparcie nasuwa mi się tu porównanie z inną bohaterką, przypadkowo również z książki FabrycznoSłownej, przypadkowo również z fajną okładką;-) Flossia Naren jest także typem złośliwej, wyrachowanej zołzy, ale w tej roli wypada o wiele mniej przekonująco niż Wolha. Być może jest to wina narracji pierwszoosobowej w Magu niezależnym – głos oddano samej Flossii, która gada, gada i gada o tym, jaka to jest okropna i wredna, a rzadko robi coś interesującego, by te przechwałki potwierdzić. Szczerze mówiąc, nie udało mi się dobrnąć do końca tej lektury i bardzo byłam zawiedziona – bo przecież okładka taka ładna była! Ale niestety środek okazał się dość miałki (już na samym początku mocno nastraszyły mnie takie zwroty i wyrażenia jak „raczyłam otworzyć usta” i „mój donośny głos” – ona tu nie żartowała…).
Podsumowując, nie miałabym nic przeciwko ponownemu spotkaniu z Wolhą Redną – zwłaszcza jeśli niezła treść opakowana będzie w przystojną okładkę…      

3 komentarze:

  1. Ja również mam nadzieję na kolejną część. Jeszcze nie kiałam okazji do końca przeczytać 5 tomu, ale jest to bardzo interesująca ksiązka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja postaram się przeczytać wcześniejsze tomy, ale jakoś na razie nie wchodzą mi w rękę. A to taka fajna lektura do poduszki;-)

      Usuń
  2. Wybrałaś tę pozycję, bo okładka najładniejsza z serii, więc pewnie widziałaś też lekko nietrafioną "Zawód wiedźma, część 1"? ^^

    Do tej pory nic Gromyko nie czytałam, ale często natykam na jej książki w bibliotece. Jak już przyjdzie jej czas, pewnie zacznę chronologicznie.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)