Diana Wynne Jones
tłum. Danuta Grórska
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2005
Sophie jest najstarszą z trzech sióstr i dobrze wie, co to oznacza: nawet jeśli wyruszy w świat szukać szczęścia, nic z tego nie będzie. Gdyby najstarszym siostrom udawało się upolować księcia, wszystkie bajki byłyby żałośnie krótkie. Tak więc Sophie zdecydowała się zostać w domu i jak najlepiej przygotować swoje młodsze siostry do szczęsnego losu, który je czekał (no, przynajmniej tę najmłodszą). Zresztą, tak naprawdę wcale nie miała ochoty na wielką przygodę – los pokarał Sophie nie tylko zdrowym rozsądkiem, ale również sporą dawką odpowiedzialności, pracowitości, solidności, skromności i wszystkich innych temu podobnych cech, które tak bardzo cenimy u innych, lecz sami okazujemy niezwykle nieśmiało. Kiedy przyszło do decydowania o przyszłości wszystkich trzech sióstr, Sophie spokojnie przyjęła to, że podczas gdy jedna jej siostra wyrusza na praktykę do czarownicy, a druga do popularnej ciastkarni, w której kłębią się tłumy przystojnych młodzieńców, ona sama zostaje pilnować rodzinnego interesu. Przecież od początku wiedziała, że tak będzie. Od rana do nocy szyje i ozdabia kapelusze, z którymi potem prowadzi długie rozmowy. W końcu dochodzi do tego, że boi się wyjść do miasta, nawet po to, by odwiedzić siostrę. Toteż właściwie niewiele się zmienia, kiedy do sklepu z kapeluszami przychodzi pewnego dnia Wiedźma z Pustkowia i zamienia Sophie w staruszkę. Teraz Sophie może gorzknieć sobie spokojnie bez wyrzutów sumienia i gadać do siebie, ile dusza zapragnie. Przecież tego się oczekuje od staruszek.
Sophie decyduje się opuścić dom, żeby nie straszyć swoich bliskich obecnym mało powabnym wyglądem. Po drodze spełnia kilka baśniowych dobrych uczynków, ale nie pojawia się ani piękny książę, ani dobra wróżka, która zdjęłaby z niej zły czar. No cóż, tego się można było spodziewać.
Za to ostatnie, czego mogłaby się spodziewać, to spotkanie ruchomego zamku czarodzieja Hauru, który podobno jest równie zły, co Wiedźma z Pustkowia. Albo prawie. Mówią, że porywa młode dziewczęta, żeby im ukraść duszę i pożreć serce. Jako że Sophie już nie jest młodą dziewczyną, decyduje się zaryzykować i wkracza do zaczarowanego zamku. Czarodzieja nie ma w domu, ale jest jego młody uczeń Michael, czyjaś czaszka (powściągliwie milcząca) oraz ogniowy demon, Kalcyfer. Z tym ostatnim Sophie zawiera sekretny układ – w zamian za pomoc w zerwaniu kontraktu z czarodziejem, demon ma zdjąć z niej urok. Problem w tym, że Sophie nie ma pojęcia, o jaki kontrakt chodzi, i żeby to odkryć, będzie musiała zostać w zaczarowanym zamku przez miesiąc. Poza tym warto zastanowić się, co się stanie, gdy jej się uda i nagle stanie pośrodku ruchomego zamku Hauru jako młoda dziewczyna, z młodym, kruchutkim sercem…
Wydaje się, że niewielu wielbicieli anime Ruchomy zamek Hauru w reżyserii Hayao Miyazakiego zdaje sobie sprawę, że film ten powstał na podstawie książki Diany Wynne Jones. Ja najpierw widziałam wersję filmową, toteż na początku, czytając książkę, ciągle miałam przed oczami magiczne, kolorowe obrazy ze Studia Ghibli. Później, w miarę jak przybywało bohaterów, którzy nie występują w filmie, a akcja się zapętlała, mogłam wreszcie docenić sam tekst.
Książkę czyta się wspaniale i naprawdę nie dziwi mnie, że sam wielki Miyazaki pokusił się o jego adaptację. Autorka z rozmachem kreśli świat magii i tajemniczych przejść między światami, a czyni to tak przekonująco i lekko, że nawet nie zauważamy, że trochę brakuje tu porządku i szczegółowych opisów, do których przyzwyczaiły nas (no dobrze – mnie, nie wiem, jak innych;-)) epickie opowieści fantasy. Anime wspaniale uzupełniło te „luki” przepięknymi obrazami, tak jakby ta książka i film były dla siebie stworzone. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że uważam, iż samej książce czegoś brakuje. Nie każde dzieło fantasy musi zawierać Dodatki A – F, rozmówki ludzko-elfickie, drzewo genealogiczne królów Numenoru i uniwersalny kalendarz Shire. Książka Diany Wynne Jones jest cudownie lekka. Autorka prowadzi narrację w sposób bardzo naturalny, kolejne wydarzenia łączą się ze sobą raczej na postawie intuicyjnych skojarzeń niż według jakiegoś ustalonego, sztywnego planu.
Cała ta prostota kompozycji nie przeszkadza w rozwoju bardzo logicznej i spójnej akcji (której to logiki i spójności anime do końca nie oddaje). Wszystkie szczegóły w którymś momencie zaczynają się ze sobą łączyć, przeplatające się wątki zacieśniają się coraz bardziej – i powoli, ale zdecydowanie zbliżamy się do rozwiązania tajemnicy Hauru.
O ile styl książki wydaje się dość przejrzysty i nie ma tu szczególnie poetyckich metafor, nad którymi można by się na dłużej zatrzymać, o tyle przemycane przez autorkę ironiczne przemyślenia na temat starości, relacji damsko-męskich czy rodzinnych dają naprawdę wspaniały efekt. Trzecioosobowa narracja prowadzona jest z perspektywy Sophie, a trzeba przyznać, że wyrasta ona na dość zgryźliwą, stanowczą i nieznośną staruszkę. Mimo wszystko w centrum opowieści znajduje się Hauru (tak jak lubi) – sprytny, próżny, leniwy, bałaganiarski, tchórzliwy, czarujący, nieodgadniony… Wszyscy inni muszą usunąć się na dalszy plan. Jednak tak naprawdę do końca nie można zorientować się, kto tu jest kim – i jeśli myślicie, że film wam w tym pomoże, to nic z tego.
Bardzo podobało mi się przedstawienie nadprzyrodzonej warstwy opowieści. Magia po prostu się tu wydarza, nie trzeba tłumaczyć, skąd się bierze i jakie są konsekwencje nadużywania mocy – wystarczy obserwować, co się dzieje. Okazuje się też, że właściwie każdy może posiadać jakieś magiczne moce i nawet sobie tego nie uświadamiać. Magia w Ruchomym zamku Hauru podobna jest trochę do alchemii – nigdy nie wiadomo, czy coś nie wybuchnie, ale warto spróbować.
Podsumowując: zabawna, lekka, wciągająca i miejscami nieco makabryczna książka Diany Wynne Jones zdecydowanie godna jest uwagi. Można czytać ją niezależnie od anime i dobrze się przy tym bawić. Jest tak smakowita, że połyka się ją od razu – tak jak Hauru pożera delikatne dziewczęce serduszka…
P.S. I dobra wiadomość: jest druga część Ruchomego zamku Hauru – Zamek w chmurach (Castle in the Air). I druga dobra wiadomość: to nie jest najsłynniejszy cykl tej autorki (sławę przyniosły jej Światy Chrestomanciego).
Okiem redaktora: Bardzo dobre tłumaczenie. Aby zachować spójność z japońskim oryginałem (w Polsce najpierw ukazał się film, potem dopiero tłumaczenia książek), angielski Howl pozostał japońskim Hauru. Odrobinę zaciera to gry słów oryginału, ale za to jest rozpoznawalne, oczywiście. Ja bardzo polubiłam imię Hauru J
Okiem edytora: Okładka zdecydowanie mi się nie podoba. Byłoby bosko, gdyby dało się na nią wrzucić jakiś fajny kadr z filmu. Cokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)