niedziela, 3 czerwca 2012

Uwikłanie - Zygmunt Miłoszewski

Uwikłanie
Zygmunt Miłoszewski
WAB 
Warszawa 2007



O Zygmuncie Miłoszewskim zrobiło się ostatnio tak głośno, że musiałam nadrobić zaległości w lekturze i wreszcie przeczytać Uwikłanie. Nie będę oryginalna – podobało mi się. Dlaczego jednak aż tak długo zajęło mi przekonywanie się do tej książki, skoro nazwisko autora od lat nie jest mi obce? Zastanowiłam się nad tym uczciwie i doszłam do nieco niepokojących wniosków. Ale po kolei – najpierw kilka słów o książce.

Pomysł, aby na klasyczny schemat zamkniętego pokoju nałożyć – niczym dodatkową warstwę akwareli – sytuację sesji psychologicznej, od początku wydawał mi się dość ryzykowny, ale przez to bardzo interesujący. Z takiego przeplecenia motywów, emocji i wątków po prostu musiało wyniknąć coś ciekawego i nieoczekiwanego. Spodziewałam się niespodzianki, ale i tak spotkało mnie zaskoczenie – a kryminały wszak powinny być zaskakujące. Czy można kogoś zamordować w afekcie, nie mając tak naprawdę żadnego motywu? Do czego mogą doprowadzić eksperymenty z ludzką psychiką i czy bezpiecznie jest ufać terapeutom? Prokuratorowi Teodorowi Szackiemu, prowadzącemu śledztwo w sprawie zabójstwa jednego z uczestników nietypowej sesji psychologicznej, niełatwo przyjdzie znalezienie pierwszego punktu zaczepienia w tej zagadce. Trzy osoby, które poza nieboszczykiem Telakiem brały udział w sesji, były dla ofiary zupełnie obce i nie miały żadnego motywu, podobnie jak nie miał go opiekujący się nimi terapeuta, Cezary Rudzki. Poza tym Henryk Telak najwyraźniej nie miał wrogów i prowadził dość nudne życie – ot, kolejny szary obywatel przytłoczony spadającymi na niego nieszczęściami. W końcu, kiedy Szackiemu pozostaje albo uwierzyć w tajemnicze działanie pola psychicznego i dość szarlatańską teorię ustawień Hellingera, albo odłożyć akta sprawy do przegródki „niewyjaśnione”, wreszcie pojawia się trop…

Za największy atut Uwikłania uznałabym prowokacyjną wręcz nieefekciarskość – tam, gdzie inni osunęliby się w sztampę i dramatyzowanie, Miłoszewski woli wygasić światła, ironicznie zmilczeć i niespodziewanie przesunąć akcenty. Ten zabieg ładnie się komponuje z rozpoczynaniem każdego rozdziału od krótkiego podsumowania „wiadomości dnia”. Na co dzień możemy obserwować  niezamierzony komizm wynikający z zestawienia różnych informacji w „aktualnościach”, ale w Uwikłaniu zostało to przedstawione naprawdę wybornie.

Jeśli chodzi o bohaterów, to powiem od razu, że Szackiego nie polubiłam (w prawdziwym życiu nie znoszę takich dwulicowych mężów, którzy „oczywiście, że kochają swoją żonę” i „oczywiście, że ją zdradzają”, więc niby czemu miałabym ich lubić w literaturze?), ale nie przeszkodziło mi to docenić precyzyjnej  konstrukcji tej postaci. Jest to człowiek na tyle skomplikowany, żeby wzbudzić zainteresowanie czytelnika, a jednocześnie na tyle przejrzysty w swoich motywacjach, by dało się go zrozumieć. Szacki jest bardzo ludzki (choć mi się to jego po ludzku nieuczciwe oblicze nie podobało) i nie pozuje przed czytelnikiem na superbohatera (pomimo mlecznej czupryny, która od razu skojarzyła mi się z Wiedźminem, snh snh;-)) genialnego detektywa, który od pierwszego zerknięcia na miejsce zbrodni wie wszystko. Zdecydowanie najbardziej, jeśli o niego chodzi, podobało mi się to przełożenie głodu sprawiedliwości na „prawdziwe życie”. Miłoszewskiemu – mimo że nie bawi się w moralizowanie – udało się przemycić refleksję, że tak to jest, że raz dorastamy do naszych idealnych wyobrażeń o sobie, a raz nie. Że apetyt na życie, na adrenalinę, na piękno, sprawiedliwość i prawdziwą miłość może nas przywieść zarówno do działań bardzo dramatycznych i ryzykownych, jak i – paradoksalnie – zupełnie nieefektownych i mało brawurowych. Nie lubię Szackiego, ale go cenię.

No dobrze, skoro wszystko tak pięknie i ciekawie, i przekonująco – to czemu nie mogłam się zebrać do lektury tej książki? Chyba chodzi o polskie kryminały w ogóle. I pewnie nie tylko ja tak mam. Fajnie słyszeć, że Miłoszewski wielkim pisarzem jest, że Krajewski, że Grzegorzewska, że Czubaj… ale żeby tak naprawdę wziąć do ręki i przeczytać, to niee… Dlaczego? No cóż – chyba, żeby się nie rozczarować. Chętnie wierzę, że mamy dobrych pisarzy kryminałów, ale ciągle pozostaje taki cień wątpliwości, że jednak nie jesteśmy w stanie dorównać zachodnim autorom. Że skoro to polskie, to pewnie jednak nie aż takie dobre. Wolę słuchać o naszych cenionych i docenionych pisarzach, niż się osobiście przekonać, czy rzeczywiście są tacy fajni. Bo nie chcę się zawieść.  Bo jednak gdzieś w głębi duszy wydaje mi się, że jak kryminał, to tylko skandynawski, brytyjski, amerykański, no a my to możemy sobie oczywiście tak na boczku próbować, ale tak naprawdę to…

Oczywiście taka patriotyczna „skromność” jest absolutnie idiotyczna. Wszystkie stereotypy – również te dotyczące nas samych, naszych pisarzy – zaczynają się w naszych głowach. Na szczęście prawda obiektywna jest bardziej pocieszająca niż to, co się w nich kotłuje. Mamy świetnych pisarzy. Nie musimy ich intensywnie szukać, bo jest o nich głośno już nie tylko w Polsce. Wystarczy sięgnąć po ich książki. Oczywiście nie wszystkie każdemu się spodobają, ale myślę, że przynajmniej wśród tych najbardziej znanych autorów nawet wybredny czytelnik znajdzie chociaż jednego, który skutecznie go przekona, że jest dobrze. Mnie Uwikłanie przekonało – i zachęciło, by o wiele częściej sięgać po świetne polskie kryminały.