Terry Pratchett, Stephen Baxter
Długa Ziemia
tłum. Piotr W. Cholewa
Warszawa 2013
Prószyński i S-ka
Kontrowersje wokół Pratchetta
Odkąd coraz więcej słychać o postępującej chorobie
Terry’ego Pratchetta, z większym niepokojem zaczynam lekturę jego nowych
książek. Z jednej strony chciałabym, żeby nie przestawał pisać (co jest pewnie dosyć
samolubne – cóż, mole książkowe z natury rzeczy są chciwe), a z drugiej zdaję
sobie sprawę, że jego styl się zmienia – zapewne nie tylko ze względu na
ograniczenia, jakie nakłada na niego ten szczególny typ Alzheimera, na który
cierpi, ale też dlatego, że jego styl w naturalny sposób ewoluuje, wyostrza
się, mrocznieje (można o tym poczytać np. biografii Pratchetta napisanej przez Craiga
Cabella – The Spirit of Fantasy). Bardzo
poruszające jest to, że sam pisarz o swojej chorobie mówi otwarcie i z właściwym
sobie poczuciem humoru.
Sęk w tym, że temat jest jak najbardziej poważny i
bardzo kontrowersyjny – Pratchett nie tylko upowszechnia wiedzę na temat
Alzheimera i wspiera finansowo ośrodki badań medycznych nad tym schorzeniem,
ale także śmiało przedstawia swoje przekonania dotyczące tzw. „wspomaganego
medycznie samobójstwa”. Tym, którzy chcieliby widzieć Pratchetta tylko jako
dobrotliwego wujka w ekstrawaganckim kapeluszu, może to być odrobinę nie w
smak, a zapoznanie się z jego filmem dotyczącym tego kontrowersyjnego tematu
zostawia nas w zupełnie innym nastroju niż lektura jego książek. Nie chodzi
tylko o to, czy ktoś się zgadza z przekonaniami Pratchetta czy nie – pisarz po
prostu w pewnym sensie „wychodzi z roli”, a to zawsze wzbudza niepokój. Nie do
tego byliśmy wszak przyzwyczajeni. Filmy o ratowaniu orangutanów – jasne, czemu
nie, wszyscy przecież kochamy Bibliotekarza z NU. Ale pokazywanie bólu,
samobójstwa, eutanazji? To nas wytrąca z równowagi i każe czytać jego książki
już nieco inaczej (temat „przeprowadzania na drugą stronę” w cyklu o wiedźmach
czy fragment Nocnej straży, gdy Vimes
„uwalnia” torturowanych więźniów). „Żartowniś” zaczyna mówić serio (nigdy nie
ufaj facetowi z dzwonkami na głowie^^), a to znaczy, że my powinniśmy zacząć
czytać to na poważnie.
Nowy Pratchett
Nie o tym jednak rodzaju niepokoju mówiłam na
początku. Pratchett się zmienia – z różnych powodów – i trzeba się z tym
pogodzić. Myślę, że ten autor, który napisał Kolor magii, Straż! Straż!
i Trzy wiedźmy, już nie istnieje, a
my w pewnym sensie nie mamy prawa od niego wymagać, żeby pozostał taki sam jak dwadzieścia
pięć lat temu. Ale nie musimy też wcale polubić tego „nowego Pratchetta”. I właśnie
to mnie niepokoi – czy spodobają mi się jego następne książki? Przyznam, że W północ się odzieję czytałam z
mieszanymi uczuciami, a przez Niuch
nie udało mi się przebrnąć. Dlatego z dużym wahaniem sięgnęłam po Długą Ziemię.
Jako że tę książkę napisał wspólnie z Stephenem
Baxterem, oczywiście od razu zaczęłam się zastanawiać, ile tu rzeczywiście jest
Pratchetta – może tylko tyle, co na okładce? Jeśli chodzi o styl, to jest
zupełnie niepratchettowy – bardzo elegancki, przejrzysty, ale hm, mało zabawny.
Długą Ziemię czyta się bardzo
przyjemnie, ale… nie tak to wyglądało w Dobrym
omenie. Hm… Te podejrzenia w dużej mierze się rozwiały, kiedy dowiedziałam
się, że pomysł na Długą Ziemię dłuższy czas przeleżał u Pratchetta w szufladzie,
i pomyślałam, że zaiste – co jak co, ale pomysł jest rzeczywiście świetny, na
pewno na miarę twórcy Świata Dysku. I wtedy przyszło mi do głowy, że współpraca
przy pisaniu książki może wyglądać rozmaicie i pretensje, że z Baxterem
Pratchett współpracuje inaczej niż kiedyś z Neilem Gaimanem, są nieuzasadnione.
Wyjaśniwszy sobie samej to wszystko (obawiam się, że należę do tego rodzaju fanatycznych
fanów, którzy są bardziej papiescy niż Pratchett;-)) mogłam z większym spokojem
przystąpić do dalszej lektury.
Niezliczone Ziemie
Ów wspaniały pomysł Pratchetta zasadza się na tym,
że nie istnieje jedna Ziemia, ale cały ich ciąg. Nasza Ziemia, Podstawowa,
znajduje się w pewnym sensie w środku, a na wschód i zachód otwierają się
kolejne światy, takie jak nasz, ale na innym poziomie ewolucji. Pewien szalony
(bo genialny) naukowiec umożliwił wszystkim ludziom przekraczanie granic między
światami, wrzucając do sieci model krokera – urządzenia zbudowanego między
innymi z… ziemniaka. A ile jest wszystkich nowych Ziemi? Nie wiadomo. Możliwe,
że każdy człowiek mógłby mieć jedną tylko dla siebie…
W Długiej
Ziemi jest kilku głównych bohaterów (czy może raczej: wiodących bohaterów) –
„dziki” Joshua, cyniczna Sally, zdecydowanie-najdziwniejszy Lobsang,
odpowiedzialna i upiorna Monika Jansson… To dosyć różnorodne grono, ale
właściwie trudno się tu do kogoś przywiązać, losy ich wszystkich śledzimy z
takim samym zainteresowaniem. Jeśli zaś chodzi o czarne charaktery – no właśnie.
Z tym jest problem. Nie mamy tu żadnych prawdziwie negatywnych postaci, z
którymi ci dobrzy mogliby walczyć. Nawet ten nieszczęsny Rod Green jest
bardziej godny litości niż zły. Zaś to, co ekspedycja Lobsanga odkrywa na końcu
swej podróży, też tak naprawdę nie ma złych zamiarów – tylko po prostu istnieje
(aktywacja skojarzeń z Solaris ^^).
Oprócz tego, że brak czarnych charakterów, nie ma też właściwie… akcji. A
przynajmniej akcji w tradycyjnym znaczeniu, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni
i jakiego oczekujemy w książkach science fiction. W końcu uświadomiłam sobie,
że Długą Ziemię trzeba czytać
zupełnie inaczej, w pewnym sensie: szerzej.
Długa
Ziemia to opowieść o wielkiej przygodzie całej ludzkości –
i to właśnie ludzie (jako gatunek) są tu zarówno głównymi bohaterami, jak i
czarnymi charakterami. Odkrycie Długiej Ziemi to oczywiście ogromna szansa i
rodzi się pytanie, co my – uzdolnieni niszczyciele i pomysłowi zatruwacze
środowiska – możemy z tym zrobić. Joshua, Lobsang czy młoda Helen Green to
tylko bohaterowie „częściowi” i dlatego nie mogą całkowicie zawładnąć fabułą.
To wyjaśnia też nieco kompozycję książki i jej otwarte zakończenie. Mimo
wszystko czułam się nieco rozczarowana, kiedy doszłam do ostatniej strony –
dopóki nie dowiedziałam się, że planowana jest kontynuacja: Długa Wojna (premiera na brytyjskim
Amazonie 20 czerwca). No cóż, to logiczne: skoro mowa o Długiej Ziemi, nie
mogło się skończyć na JEDNEJ książce. Całe szczęście!
Bardzo wyczekiwana przeze mnie książka - pojawiły się już różne recenzje, ale Twoja podsyciła mój apetyt. Chyba nikt nie oczekiwał po niej dublowania świata dysku, mimo to liczę, że znajdę tu i ówdzie jakąś przemyconą ironię...
OdpowiedzUsuńIronia się na szczęście zdarza :-) "Długa Ziemia" nie jest w żadnym razie drętwa, ale jeśli ktoś tęskni za fajerwerkami Pratchettowego humoru, to lepiej wrócić do Świata Dysku ;-)
OdpowiedzUsuńJa mam tak, że często zastanawiam się nad tym, jaki był udział autora, gdy jest ich dwóch. Czy rzeczywiście praca była po równo, czy po prostu jeden z nich, ten bardziej popularny jest tylko reklamą dla książki.
OdpowiedzUsuńTakie podejrzenia też mi czasem przychodzą do głowy ;-) Ale w tym przypadku chodzi o Baxtera, a to uznany pisarz.
Usuń