Zygmunt Miłoszewski
WAB 2013 / Zima z kryminałem, Polityka
Recenzja
z okazji drugiego wydania Ziarna prawdy
Tegoroczna
Zima z kryminałem to trzy wielkie em: Mankell, Marinina i – wreszcie –
Miłoszewski. Wreszcie, bo to na ten tom niecierpliwie czekałam, jako że
chciałam mieć wreszcie własny egzemplarz. Na początek kilka słów o tym
kieszonkowo-kioskowym wydaniu – otóż dobre jest. Książka lekka, poręczna, ale
przy tym starannie wydana, okładka jest w dotyku przyjemnie matowa, prawie
aksamitna.
Jeśli
chodzi o zawartość, to o jej jakości może zaświadczać nagroda Wielkiego Kalibru,
którą autor odebrał – jako jedyny w kryminalno-festiwalowej historii – po raz
drugi. Jak to zwykle bywa z takimi wyróżnieniami, paradoksalnie im głośniej o
jakimś pisarzu, tym bardziej trzeba przekonać się na własnej skórze, czy to
naprawdę aż takie dobre. Moim zdaniem w tym przypadku: o, tak.
Na pewno
powinni przeczytać Ziarno prawdy
wszyscy, którzy interesują się współczesnym polskim kryminałem, a także ci,
którym podobała się poprzednia książka o prokuratorze Szackim, czyli Uwikłanie. A także ci, którym Uwikłanie się nie podobało. Ziarno prawdy – chociaż to kontynuacja
pierwszej części – jest pod pewnymi względami zupełnie inne. Narracyjnie o
wiele bogatsze, bardziej przekonujące i po prostu ciekawsze. A jeśli chodzi o
głównego bohatera…
Myślę,
że nigdy nie będę fanką Teodora Szackiego, ale czytanie o jego perypetiach
uczuciowych sprawiło mi tym razem o wiele więcej przyjemności. Takiej kobiecej,
tryumfalnej, przyziemnej przyjemności: oto niegodziwy krętacz i zdrajca zostaje
ukarany. Tak się strasznie męczył w małżeństwie i w warszawskiej pracy, tak
potrzebował życiowej zmiany: no to proszę bardzo. Uwiedziony złudnym blaskiem
wolności od zobowiązań i widokiem pięknej panoramy Sandomierza Szacki rzuca
wszystko – i zostaje na lodzie. Sandomierz okazuje się miastem dość nudnym,
pięknym, ale nudnym, mającym swoje dobre strony, ale nudnym, nudnym, zaś powrót
do kawalerskiego życia kończy się dla Szackiego płaczem nad sierocą kanapką z
baleronem i szczypaniem przy sikaniu. Taki to casanova i zdobywca świata. Ha!
Przyznam, że gdyby Ziarno prawdy
napisała kobieta, podejrzewałabym ją o dość małostkowe pastwienie się nad
rodzajem męskim (takie mniej więcej na poziomie mojej przyziemnej satysfakcji z
niedoli Szackiego) i próbę odreagowania jakichś krzywd wyrządzonych jej przez
zdradzieckich samców. A że autorem książki jest Zygmunt Miłoszewski (który jest
fajny), podziwiam ten ironiczny dystans i przekorną złośliwość, z jaką
potraktował swojego bohatera. Oczywiście nie jest to wątek najważniejszy, ale
no, daję słowo, jak to cieszy!
Tak więc
Teodor Szacki ma – chwilowo – przechlapane i żadne uroki miasta ojca Mateusza
nie są w stanie tego zmienić (kolejną wspaniałą warstwą narracji są odwołania
do tego popularnego serialu – tu mały kuksaniec, tam uszczypnięcie…). Na szczęście
pojawia się interesujący trup, a otoczka tego makabrycznego morderstwa sprawia,
że Sandomierz jakby budzi się ze snu. Powstają z martwych stare koszmary i
upiorne legendy… A potem robi się jeszcze bardziej ciekawie – wygląda na to, że
morderca postanowił załatwić prokuratorowi rozrywkę najwyższej zbrodniczej klasy,
w odpowiednich dekoracjach i – z uwagi na ciemne karty historii miasta – bardzo
na temat.
Dopiero
bardzo długo po lekturze Ziarna prawdy
dotarło do mnie, że te wszystkie elementy mrocznej antysemickiej legendy same w
sobie mają wielki potencjał dramatyczny, który zresztą autor umiejętnie
wykorzystał. Makabryczne obrazy de Preveta z sandomierskiej katedry, opowieści
o spuszczaniu krwi niewinnych dziatek – rzeczywiście ponure to wszystko, ale
jakoś nie przemówiło do mojej wyobraźni (Baby Jagi też się nie boję). Zresztą,
moja wyobraźnia była zbyt zajęta obrazami widowiskowych trupów, które zostawił
policji do podziwiania morderca, a pod koniec książki dwiema wybitnie
paskudnymi historiami, przy których Prevet może się schować. Miłoszewski
zdecydowanie potrafi budować klimat grozy – i w którymś momencie razem z
Szackim zaczęłam mamrotać: o nie, tylko nie to…
ALE Ziarno prawdy jest nie tylko mroczne i
emocjonalnie wyczerpujące – jest też momentami bardzo zabawne i to w taki
nieoczywisty, rozbrajający sposób. Bardzo rzadko mi się zdarza głośno się śmiać
nad jakąś książką: przytłumiony chichot w tramwaju, szeroki uśmiech, ale
czytając Ziarno prawdy, śmiałam się całkowicie
niedyskretnie. Najbardziej chyba podobała mi się wysmakowana metafora
więziennego gwałtu w Empiku i taniec z Hitlerem, ale było też kilka innych
zabójczych momentów.
Mam
nadzieję, że trzeci tom przygód prokuratora Szackiego też przyniesie pozytywne
zaskoczenie – odbierając nagrodę we Wrocławiu, autor zapewniał, że będzie się starał
jeszcze bardziej niż dotąd. Bardzo mi się podoba ta determinacja :-)
A tu pierwsze wydanie w Mrocznej Serii
Bardzo ciekawa recenzja:) Nie czytałam jeszcze żadnego polskiego kryminału, ale ten wyjątkowo mnie zainteresował:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Jest teraz ogromny wybór świetnych polskich kryminałów, więc warto się im przyjrzeć ;-) Miłoszewski jest jednym z najlepszych ^^
OdpowiedzUsuń"Ziarno prawdy" kompletnie mnie rozczarowało. Pomysł z tym pierwszym stylzowanym zabójstwem,a raczej jego wyjaśnienie, w ogóle do mnie nie trafiło. Może obietnica większych starań, jaką poczynił autor, a propos kolejnej części, na coś się zda. Póki co pomysł na Szackiego skończył się w "Uwikłaniu".
OdpowiedzUsuńCiekawe, nieczęsto spotykam się z taką opinią :-) Czekam niecierpliwie na kolejną część.
Usuń