niedziela, 12 czerwca 2011

Zatrute ciasteczko - Alan Bradley



Alan Bradley
Zatrute ciasteczko
tłum. Jędrzej Polak
Wydawnictwo Vesper
Poznań 2009

W książkach dobre porównania są jak wisienka na torcie. A czasami jak trzy brzoskwinie, mango, kiść winogron i ananas w całości. Słowem – MOŻNA przesadzić. Kiedyś wydawało mi się, że wręcz przeciwnie: im więcej, tym weselej, i byłam gorącą fanką porównań w stylu Pratchetta – piętrowych i dosadnie komicznych.
A potem przeczytałam Zatrute ciasteczko Alana Bradleya. Trafiłam na tę książkę nie do końca przypadkiem – jeszcze zanim wpadła w moje chciwe ręce, wiedziałam, że mi się spodoba. Coś jak miłość przed pierwszym wejrzeniem; jeśli chodzi o książki, zdarza się dość często.   

W debiutanckiej opowieści Bradleya o przygodach Flawii de Luce urzeka wiele rzeczy – dbałość o detale, bogactwo i swoboda stylu, bohaterowie, dobrze „wymierzone”, zmienne tempo akcji… Mnie najbardziej urzekły porównania. Tekst nie jest nimi przeładowany i nie narzucają się nachalnie czytelnikowi, ale dzięki nim całość zyskuje zupełnie nową jakość. Jeśli miałabym je do czegoś porównać (a nie zawaham się tego zrobić, oczywiście) porównałabym je do biżuterii eleganckiej wiktoriańskiej damy – subtelny błysk starego srebra, dyskretny umiar, harmonia dobrego smaku. Zachwyca mnie przede wszystkim ich Adekwatność.

Zwykle (powiedzmy: w codziennych rozmowach) używamy porównania, aby przybliżyć lub wytłumaczyć coś, odnosząc się do czegoś innego. Z założenia najlepiej powinny się sprawdzać porównania „dalekie” – jeśli ktoś nie ma pojęcia o mechanice, zagadnienie konstrukcji sworznia wahacza najlepiej przedstawić mu, przenosząc je na grunt dobrze mu znany, np. w dziedzinę muzyki klasycznej (chciałabym to zobaczyć, swoją drogą). Tymczasem Flawia, narratorka powieści, aby wyjaśnić jakieś zjawisko, dotyczące jej życia lub otoczenia, używa z upodobaniem rekwizytów przynależących do jej świata. Ta stylizacyjna konsekwencja sprawia, że świat Flawii – wspaniały świat, w którym każde dziecko zna na pamięć operetki Gilberta i Sullivana, telefonów używa się tylko wtedy, gdy to naprawdę konieczne, a jedenastoletnie dziewczynki mogą władać antycznym laboratorium i pisywać do królów – staje się bardziej wyrazisty, sugestywny, a jednocześnie bardziej zamknięty i odległy. Bardzo niechętnie podam jeden przykład (niechętnie, ponieważ wyrywanie porównań z szerokiego kontekstu pozbawia je połowy uroku, który polega przede wszystkim na finezji ich wkomponowania w tekst):   

Wciągnęła gwałtownie powietrze. Jej oblicze poczerwieniało, a następnie poszarzało, jakby ogarnął je spopielający płomień. Wyjęła z rękawa koronkową chusteczkę, ścisnęła ją, a potem przyłożyła do ust. Siedziała tak długą chwilę, kołysząc się na krześle, gryząc koronki, jak osiemnastowieczny marynarz, któremu amputują nogę poniżej kolana (s. 72).

*

Druga część przygód Flawii de Luce i jej ekscentrycznej rodziny, Badyl na katowski topór, nie rozczarowuje czytelnika, ale mnie osobiście bardziej przypadł do gustu pierwszy tom – może dlatego, że zawsze lubiłam początki. Przyglądanie się jak zdanie po zdaniu (i porównianie po porównaniu) powstaje świat Buckshaw, jak ożywają irytujące siostrzyce Flawii (niemal równie irytujące jak sama Flawia) Dafne i Ofelia, jak nagle z nicości wyłania się niesłychanie realistyczna gospoda Trzynaście Kaczorów, wiekowy kościół św. Tankreda i polne ścieżki, po której nasza bohaterka mknie na swoim wiernym jednośladzie (płci żeńskiej) – to naprawdę ogromna, wręcz magiczna przyjemność. Świat Zatrutego ciasteczka stworzono z rozmachem i z dbałością o szczegóły. Jest to świat dopięty na ostatni guzik – wszystko w komplecie i na swoim miejscu (tak, znowu myślę tu o porównaniach). Z drugiej strony na pewno nie jest to książka idealna – i właśnie dlatego szczerze się do niej przywiązałam. 


Okiem edytora:
Bardzo poręczny format, szczodre marginesy, ciekawa, acz czytelna czcionka o dość nietypowym kolorze. Okładka bardzo zachęcająca.

Okiem redaktora:
Świetne tłumaczenie (no, nie ma się co dziwić - Jędrzej Polak...), opracowanie tekstu bez zarzutu. Brawo!

4 komentarze:

  1. Mam ochotę na przeczytanie tej historii ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuzynka Sasza poleca;-) Druga część też jest świetna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie mi się podobała. Jestem właśnie po lekturze trzeciej części przygód Flawii i już tak mnie nie zachwyciła. Klimat, język, ironia - wszystko to bez zarzutu, nie ma dwóch zdań, ale intryga kryminalna mnie trochę rozczarowała. Ale z jednym się zgadzam i podpisuję obiema rękoma i nogami - pan Jędrzej Polak jest mistrzem przekładu! Rzadko można spotkać tak wypieszczony, językowo perfekcyjne tłumaczenie. Chylę czoła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się najbardziej podobała pierwsza część, druga mniej, ale wciąż bardzo-bardzo, a trzecia leży od jakiegoś czasu na stosie "do przeczytania" i jakoś nie mogę się za nią zabrać... Możliwe, że czuję przez skórę, co jest grane;-)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)