poniedziałek, 25 lutego 2013

Ziarno prawdy - Zygmunt Miłoszewski

Ziarno prawdy
Zygmunt Miłoszewski
WAB 2013 / Zima z kryminałem, Polityka


Recenzja z okazji drugiego wydania Ziarna prawdy

Tegoroczna Zima z kryminałem to trzy wielkie em: Mankell, Marinina i – wreszcie – Miłoszewski. Wreszcie, bo to na ten tom niecierpliwie czekałam, jako że chciałam mieć wreszcie własny egzemplarz. Na początek kilka słów o tym kieszonkowo-kioskowym wydaniu – otóż dobre jest. Książka lekka, poręczna, ale przy tym starannie wydana, okładka jest w dotyku przyjemnie matowa, prawie aksamitna.   

Jeśli chodzi o zawartość, to o jej jakości może zaświadczać nagroda Wielkiego Kalibru, którą autor odebrał – jako jedyny w kryminalno-festiwalowej historii – po raz drugi. Jak to zwykle bywa z takimi wyróżnieniami, paradoksalnie im głośniej o jakimś pisarzu, tym bardziej trzeba przekonać się na własnej skórze, czy to naprawdę aż takie dobre. Moim zdaniem w tym przypadku: o, tak.

Na pewno powinni przeczytać Ziarno prawdy wszyscy, którzy interesują się współczesnym polskim kryminałem, a także ci, którym podobała się poprzednia książka o prokuratorze Szackim, czyli Uwikłanie. A także ci, którym Uwikłanie się nie podobało. Ziarno prawdy – chociaż to kontynuacja pierwszej części – jest pod pewnymi względami zupełnie inne. Narracyjnie o wiele bogatsze, bardziej przekonujące i po prostu ciekawsze. A jeśli chodzi o głównego bohatera…

Myślę, że nigdy nie będę fanką Teodora Szackiego, ale czytanie o jego perypetiach uczuciowych sprawiło mi tym razem o wiele więcej przyjemności. Takiej kobiecej, tryumfalnej, przyziemnej przyjemności: oto niegodziwy krętacz i zdrajca zostaje ukarany. Tak się strasznie męczył w małżeństwie i w warszawskiej pracy, tak potrzebował życiowej zmiany: no to proszę bardzo. Uwiedziony złudnym blaskiem wolności od zobowiązań i widokiem pięknej panoramy Sandomierza Szacki rzuca wszystko – i zostaje na lodzie. Sandomierz okazuje się miastem dość nudnym, pięknym, ale nudnym, mającym swoje dobre strony, ale nudnym, nudnym, zaś powrót do kawalerskiego życia kończy się dla Szackiego płaczem nad sierocą kanapką z baleronem i szczypaniem przy sikaniu. Taki to casanova i zdobywca świata. Ha! Przyznam, że gdyby Ziarno prawdy napisała kobieta, podejrzewałabym ją o dość małostkowe pastwienie się nad rodzajem męskim (takie mniej więcej na poziomie mojej przyziemnej satysfakcji z niedoli Szackiego) i próbę odreagowania jakichś krzywd wyrządzonych jej przez zdradzieckich samców. A że autorem książki jest Zygmunt Miłoszewski (który jest fajny), podziwiam ten ironiczny dystans i przekorną złośliwość, z jaką potraktował swojego bohatera. Oczywiście nie jest to wątek najważniejszy, ale no, daję słowo, jak to cieszy!

Tak więc Teodor Szacki ma – chwilowo – przechlapane i żadne uroki miasta ojca Mateusza nie są w stanie tego zmienić (kolejną wspaniałą warstwą narracji są odwołania do tego popularnego serialu – tu mały kuksaniec, tam uszczypnięcie…). Na szczęście pojawia się interesujący trup, a otoczka tego makabrycznego morderstwa sprawia, że Sandomierz jakby budzi się ze snu. Powstają z martwych stare koszmary i upiorne legendy… A potem robi się jeszcze bardziej ciekawie – wygląda na to, że morderca postanowił załatwić prokuratorowi rozrywkę najwyższej zbrodniczej klasy, w odpowiednich dekoracjach i – z uwagi na ciemne karty historii miasta – bardzo na temat.

Dopiero bardzo długo po lekturze Ziarna prawdy dotarło do mnie, że te wszystkie elementy mrocznej antysemickiej legendy same w sobie mają wielki potencjał dramatyczny, który zresztą autor umiejętnie wykorzystał. Makabryczne obrazy de Preveta z sandomierskiej katedry, opowieści o spuszczaniu krwi niewinnych dziatek – rzeczywiście ponure to wszystko, ale jakoś nie przemówiło do mojej wyobraźni (Baby Jagi też się nie boję). Zresztą, moja wyobraźnia była zbyt zajęta obrazami widowiskowych trupów, które zostawił policji do podziwiania morderca, a pod koniec książki dwiema wybitnie paskudnymi historiami, przy których Prevet może się schować. Miłoszewski zdecydowanie potrafi budować klimat grozy – i w którymś momencie razem z Szackim zaczęłam mamrotać: o nie, tylko nie to…

ALE Ziarno prawdy jest nie tylko mroczne i emocjonalnie wyczerpujące – jest też momentami bardzo zabawne i to w taki nieoczywisty, rozbrajający sposób. Bardzo rzadko mi się zdarza głośno się śmiać nad jakąś książką: przytłumiony chichot w tramwaju, szeroki uśmiech, ale czytając Ziarno prawdy, śmiałam się całkowicie niedyskretnie. Najbardziej chyba podobała mi się wysmakowana metafora więziennego gwałtu w Empiku i taniec z Hitlerem, ale było też kilka innych zabójczych momentów.

Mam nadzieję, że trzeci tom przygód prokuratora Szackiego też przyniesie pozytywne zaskoczenie – odbierając nagrodę we Wrocławiu, autor zapewniał, że będzie się starał jeszcze bardziej niż dotąd. Bardzo mi się podoba ta determinacja :-)                  

A tu pierwsze wydanie w Mrocznej Serii

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa recenzja:) Nie czytałam jeszcze żadnego polskiego kryminału, ale ten wyjątkowo mnie zainteresował:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :-) Jest teraz ogromny wybór świetnych polskich kryminałów, więc warto się im przyjrzeć ;-) Miłoszewski jest jednym z najlepszych ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ziarno prawdy" kompletnie mnie rozczarowało. Pomysł z tym pierwszym stylzowanym zabójstwem,a raczej jego wyjaśnienie, w ogóle do mnie nie trafiło. Może obietnica większych starań, jaką poczynił autor, a propos kolejnej części, na coś się zda. Póki co pomysł na Szackiego skończył się w "Uwikłaniu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, nieczęsto spotykam się z taką opinią :-) Czekam niecierpliwie na kolejną część.

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)