SH: Jesteś jednocześnie pisarzem i krytykiem
literackim – obecnie to dość rzadkie połączenie. Nie boisz się przy tym dość
ostro oceniać książek, które recenzujesz na swoim blogu. Niektórzy uważają, że
to trochę „nie wypada” krytykować kolegów i koleżanek po piórze – inni, że w
blogosferze brakuje bezkompromisowych opinii. Co o tym myślisz?
RO: To fakt, niektórzy, wymienię dla przykładu choćby
Jerzego Pilcha czy Wojciecha Kuczoka, są zdania, że łączenie pisania własnej
prozy z aktywnością krytycznoliteracką jest podejrzane czy wręcz moralnie
naganne. Ja nie mam z tym problemu. Wystarczy mieć jasno określone kryteria
oceny tekstów i zachowywać elementarną uczciwość, aby nie być posądzonym o
wykaszanie konkurencji. Poza tym właściwie od początku mojej przygody z
literaturą zajmowałem się równolegle pisaniem książek i pisaniem o książkach, a
do tego ukształtowały mnie w dużym stopniu postmodernistyczne koncepcje
literatury, zrównujące – rzecz ujmuję w skrócie – rozmaite przejawy
tekstotwórczej aktywności. A że pewnym pisarzom nie podoba się moje
krytycznoliterackie pisanie? Mówi się trudno, nie wszyscy muszą mnie kochać.
A jeśli chodzi o recenzowanie/krytykę w blogosferze
– to trochę inny temat. Jest w niej za dużo kolesiostwa, a za mało rzetelnej,
pogłębionej krytyki. Właściwie większość blogów poświęconych omawianiu
literatury to jedynie „pamiętniczki lektur”, które z prawdziwą krytyką literacką
mają mało wspólnego.
Pewnie nie wszyscy pisarze Cię kochają, ale kilku by
się takich znalazło. Jak to jest, kiedy recenzujesz książkę znajomego? I czy
przyjaciele-pisarze raczej proszą Cię o recenzję, czy proszą, żebyś nie
recenzował?
W przypadku recenzowania książki znajomego postępuję
tak samo, jak przy pisaniu o książkach osoby, której nie widziałem na oczy, bez
taryfy ulgowej. Interesuje mnie przede wszystkim, czy tekst jest dobry, nie
cofam się przed wytykaniem potknięć i błędów kolegom, bo takie poklepywanie się
po plecach za wszelką cenę zwyczajnie nie ma sensu. Niektórzy przez to się na
mnie obrażają, większość jednak nie – i wtedy po prostu dyskutujemy sobie, bywa,
że ostro, na temat tekstu. Czasami przyznają mi rację, czasami nie – i wtedy
pięknie się różnimy.
A czy przyjaciele-pisarze proszą mnie o recenzje? I
tak, i nie. Jeśli chodzi o recenzje, które zamieszczam w gazetach, czasopismach
czy na blogu, to zazwyczaj nie proszą, bo doskonale zdają sobie sprawę, że nie
podlegam tego rodzaju naciskom, sam wybieram książki, o których chcę napisać, i
klucz koleżeństwa nie ma w tym przypadku nic do rzeczy. Natomiast gdy znajomi
pisarze proszą mnie, abym skrobnął dla nich recenzję wewnętrzną czy
rekomendację potrzebną do wniosku o stypendium czy dotację, to zwykle – o ile
tekst nie jest poniżej jakiejkolwiek krytyki – nie odmawiam, bo zdaję sobie
sprawę, jak ciężkim kawałkiem chleba jest w naszym kraju zajmowanie się
literaturą, więc jeśli mogę, oczywiście w miarę moich możliwości, pomóc komuś
moją opinią, to pomagam. Ale podobnie bywa i z pisarzami, których znam jedynie
poprzez ich teksty.
Których polskich pisarzy kryminałów cenisz
najbardziej i za co? Z naszej rozmowy w pociągu (podczas której jeden z
pasażerów nie wytrzymał pikantnych „kryminalnych” szczegółów i wyszedł z
przedziału) zapamiętałam, że wyrażałeś się bardzo pochlebnie między innymi o
Marcinie Wrońskim.
Właściwie nie tyle cenię konkretnych autorów, co
pewien format prozy kryminalnej. Lubię kryminały, jak to nazywam, przełamane,
gatunkowo niejasne, w których oprócz solidnie zakomponowanej intrygi można
znaleźć coś jeszcze – na przykład zabawę konwencją, socjologiczne obserwacje,
wyrafinowany język albo ciekawy obraz przeszłości. Ale pewnie chciałabyś poznać
jakieś nazwiska? Lista byłaby długa, ale podam tylko kilka przykładów. Świetna
jest trylogia Marcina Świetlickiego, który udanie pożenił poetycką wrażliwość z
kryminalną solidnością. Marcin Wroński udowodnił, że kryminał może być bardzo
ciekawą powieścią historyczną. Zygmunt Miłoszewski jak mało który prozaik z
„głównego nurtu” umie zakręcić frazą. Ryszard Ćwirlej kreśli obraz późnego
PRL-u, którego próżno szukać u innych pisarzy, nawet tych z głównego nurtu
prozy. I tak dalej…
A jaki Ty – jako współautor kryminałów Kogo kocham, kogo lubię i Sierpniowe kumaki – proponujesz
czytelnikom „dodatek”?
W obu powieściach postawiliśmy na – posłużę się
zgrabnym określeniem Wrońskiego – krymi-zgrywę, czyli kryminał na wesoło, w
którym kreacje bohaterów, ich język, a właściwie cała narracja nasycone są
humorem. Oczywiście, nie zaniedbujemy intrygi kryminalnej, w tych książkach
mamy do czynienia z krwawymi zbrodniami, różnego rodzaju przestępstwami i
ponurymi typkami, ale chcieliśmy, aby podczas lektury czytelnik również dobrze
się bawił. Mam cichą nadzieję, że tak jest. W Sierpniowych kumakach dołożyliśmy do opowieści dosyć szczegółowy
opis Helu, można nawet rzec, że ta powieść jest swego rodzaju literackim
przewodnikiem po rozmaitych atrakcjach tego półwyspu. W nowym kryminale,
pisanym z Violettą Sajkiewicz, spróbujemy przybliżyć naszym czytelnikom Śląsk.
Czy możesz zdradzić coś więcej na temat tego nowego
kryminału? Czym (poza lokalizacją) będzie się różnił od Sierpniowych kumaków?
To druga część cyklu, pojawią się znani z Sierpniowych kumaków policjanci Polański
i Tyszka, o ile jednak w tamtej książce byli – by tak rzec – na gościnnych,
wakacyjnych występach, prowadząc śledztwo nieoficjalnie, o tyle tutaj działają
na własnym terenie, więc w nowej powieści będzie więcej z kryminału procedur policyjnych.
Rozbudowaliśmy też warstwę obyczajową, aby pokazać środowisko, w którym żyją i
pracują nasi bohaterowie. Będzie sporo ciekawostek dotyczących naszej ulubionej
dzielnicy Katowic, czyli Nikiszowca. No i oczywiście humor. Dużo humoru.
Dotychczas wydane kryminały stworzyłeś z pisarkami:
Martą Mizuro i Violettą Sajkiewicz, i wiem, że bardzo sobie chwalisz tę
współpracę. A czy nie zastanawiałeś się nad pisaniem z mężczyznami?
Prawdę powiedziawszy, jeszcze kilka lat temu nie
podejrzewałem, że jestem w stanie pisać powieści w duecie. Zaczęło się to
trochę z przypadku, trochę z ciekawości – po prostu chciałem sprawdzić, czy
potrafię coś takiego zrobić. Okazało się, że nie mam z tym większego problemu –
choć, oczywiście, pewne tarcia podczas wspólnego pisania były – a i efekt,
sądząc z recenzji i głosów czytelników, nie jest najgorszy. A pisanie z
mężczyznami? Jeśli pojawi się ciekawy pomysł, czemu nie.
Co Cię najbardziej denerwuje w kryminałach i czego
jako autor starasz się unikać?
Nie lubię, gdy pisarze kurczowo trzymają się wciąż tych
samych schematów, rozwiązań fabularnych, powielają je w nieskończoność.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że kryminały, jak każda proza gatunkowa, w
dużej mierze muszą opierać się na schematach, powtarzalnych konstrukcjach
opowieści, ale należy próbować ożywić je nieco, zindywidualizować, co można
robić na wiele sposobów. W innym przypadku kolejne powieści stają się
przewidywalne i zwyczajnie nudne. Dla przykładu, odrzucają mnie już od jakiegoś
czasu książki amerykańskich pisarzy o psychopatycznych seryjnych zabójcach, bo
też ile można o tym czytać. Podobnie jest ze Skandynawami, którzy w kółko
wałkują te same tematy, takie jak wykorzystywanie dzieci, poniewieranie
kobietami czy problemy z emigrantami. Choć z drugiej strony nie dziwię się
pisarzom, bo jeśli mogą, wykorzystując panującą akurat modę na taki a nie inny
rodzaj kryminałów, sprzedać trochę więcej egzemplarzy, to właściwie dlaczego
nie mają tego robić?
Drażni mnie również u wielu autorów kryminałów brak
dbałości o język, styl ich prozy. Jakby zakładali, że krwawa intryga i
wyrazisty bohater w zupełności wystarczą czytelnikowi. A przecież choćby
książki Austriaka Wolfa Haasa, a u nas Miłoszewskiego czy Wrońskiego
potwierdzają, że można tworzyć kryminały wysmakowane językowo.
Wydałeś dwa kryminały w jednej z najbardziej
popularnych serii wydawniczych w Polsce, pracujesz nad trzecim, uczysz innych
kreatywnego pisania – i co dalej? Co chciałbyś osiągnąć jako pisarz kryminałów –
co byłoby dla Ciebie największym sukcesem?
Oczywiście przede wszystkim chciałbym mieć
dziesiątki tysięcy wiernych czytelników, którzy z niecierpliwością będę
oczekiwać kolejnych moich książek. Ale tak naprawdę jestem dopiero na początku
drogi, jeśli chodzi o prozę kryminalną. Teraz, wraz ze współautorką, skupiam
się głównie na tym, by jak najciekawiej rozwinąć cykl o przygodach śląskich
policjantów, osadzić go jak najmocniej na mapie rodzimego kryminału. Więc teraz
praca i jeszcze raz praca, a co będzie później, zobaczymy.
Jako jedna z wiernych i niecierpliwych czytelniczek
życzę Ci, aby ta praca była jak najprzyjemniejsza. Dziękuję za rozmowę.
Zapraszam na blog Roberta Ostaszewskiego - można komentować, podyskutować... :-)