wtorek, 25 czerwca 2013

Zbrodnia w błękicie - Katarzyna Kwiatkowska


Zbrodnia w błękicie
Katarzyna Kwiatkowska
Zysk i S-ka
Poznań 2011

Bardzo lubię debiuty – między innymi dlatego, że można w nich wyczuć specyficzną świeżość i śmiałość, które nie zawsze muszą być okupione niezbornością stylistyczną czy fabularnymi usterkami. Zbrodnia w błękicie należy do takich udanych, „stabilnych” debiutów; dobitnie świadczy o tym wyróżnienie w postaci nominacji tej książki do Nagrody Wielkiego Kalibru 2012 oraz przyznanie jej nagrody specjalnej przez panią Janinę Paradowską.

Po raz pierwszy usłyszałam o Zbrodni w błękicie właśnie na gali rozdania nagród na MFK we Wrocławiu; nie zdążyłam przed wyjazdem poznać wszystkich nominowanych tytułów, więc najpierw zobaczyłam autorkę na żywo, a dopiero potem przeczytałam jej kryminał (zazwyczaj jest na odwrót: jeśli bardzo mi się spodoba jakaś książka, staram się pójść na spotkanie autorskie). Katarzyna Kwiatkowska świetnie wypadła na gali – widać było, że jest przejęta i nie ma wiele „doświadczenia scenicznego” (wielu „kryminalistów” to świetni mówcy i showmani), ale dzięki temu jej krótkie wystąpienie było naturalne, bezpretensjonalne i czarujące. Myślę, że nie tylko ja pomyślałam wtedy, że trzeba tę pisarkę bacznie obserwować.

Zbrodnia w błękicie to kryminał retro, ale właściwie chętniej nazwałabym go staroświeckim (bardzo lubię to słowo), ponieważ ta „dawność” przejawia się nie tylko w wyborze końca XIX wieku na czas akcji, ale także w wykorzystaniu klasycznych schematów powieści detektywistycznej (dla porównania: przygody komisarza Maciejewskiego z kryminałów Marcina Wrońskiego rozgrywają się w przeszłości, ale kompozycja tych książek i samo podejście do gatunku jest na wskroś nowoczesne). 
Zbrodnia w błękicie jest dla mnie przede wszystkim kryminałem z wyraźnie zarysowaną intrygą, niejednoznacznymi bohaterami i konsekwentnie zbudowaną postacią detektywa z zewnątrz. Chociaż oczywiście w książce nie brakuje przystawek w postaci wątków historycznych czy obyczajowych, daniem głównym pozostaje zbrodnia i śledztwo – może właśnie stąd porównania do kryminałów Agathy Christie. Jako wielbicielka klasycznych whodunnit oczywiście przepadam za takimi książkami i „odkrycie” Katarzyny Kwiatkowskiej bardzo mnie ucieszyło.

Wrażenie staroświeckości buduje już sam format Zbrodni w błękicie, jak na kryminał dość nietypowy, bo one zwykle kojarzą się w wydaniami kieszonkowymi lub przynajmniej poręcznymi. Błękitny (rzecz jasna!) tom do podróży pociągiem nadaje się średnio, ale za to otwieranie takiej książki daje dużo zwykłej, czytelniczej frajdy.

Kilka słów o fabule: do dworku w Wielkopolsce przyjeżdża przyjaciel domu, podróżnik Jan Morawski ze swoim kamerdynerem (i wiernym towarzyszem) Mateuszem. Na zewnątrz panuje śnieżna zadymka, zaś w domu państwa Tarnowskich – prawdziwa emocjonalna burza. Jan od razu wyczuwa wśród zgromadzonych gości animozje i napięcia, których ci nawet nie próbują ukrywać; uroczysta kolacja zamienia się w sabat czarownic (tu w rolach głównych zimna żmija, hrabina Kareńska, i rozwydrzona Paulina Bonikowska), padają wzajemne oskarżenia i złośliwe uwagi, idą w ruch sole trzeźwiące  a rano mamy trupa.

Bardzo mi się spodobało, że autorka zdecydowała się nie polegać tylko na klasycznym schemacie odciętego od świata domu – w końcu drogi stały się przejezdne, dzięki czemu akcja rozszerzyła się na pobliskie miasteczko, pojawiły się nowe postaci, a do dusznej atmosfery Tarnowic wtargnął świeży, wręcz alpejski powiew. Spodobał mi się także dobór imion, nie tylko dobrze pasujących do wybranej epoki, ale też oddających charakter postaci: to jasne, że Mateusz będzie mężczyzną budzącym zaufanie, solidnym i niepozbawionym poczucia humoru, Jan nieodgadnionym ekscentrykiem, Julia tajemniczą damą, a młoda, złotowłosa panienka edukowana przez siostry zakonne będzie miała na imię Zosia. Kolejny nieoczywisty plus: pojawia się tu sporo książek, można wręcz powiedzieć, że każdy bohater ma swoją, opisującą go w jakiś sposób książkę. Szczególnie wyeksponowany jest Sienkiewicz – co oczywiście podkreśla atmosferę tamtej epoki, a z książek tego autora: Bez dogmatu, pozycja mniej znana, ale w dorobku Sienkiewicza bardzo interesująca (dawno nie myślałam o tej powieści, ale w swoim czasie zrobiła na mnie wrażenie, wywołując mieszane uczucia).

Jeśli koniecznie miałabym szukać minusów Zbrodni w błękicie (a nie zależy mi na tym jakoś szczególnie, bo czytało się świetnie), to potrafię chyba podać tylko jeden (a i ten jest dyskusyjny). Otóż Jan Morawski jest zbyt sympatyczny. Serio ;-) Mówi się sporo o jego dwuznacznej reputacji i można się domyślać, że kiedyś było z niego niezłe ziółko, ale podczas całej akcji prezentuje się absolutnie przyzwoicie i nienagannie (inna sprawa, że nie miał komu tam zawracać w głowie – przed Pauliną musiał wręcz uciekać, a Julia hm, hm – to Julia;-)) Obrazu odważnego podróżnika o otwartym umyśle i szerokich horyzontach dopełnia scena w karczmie, kiedy wielki pan całuje w rękę żonę oberżysty Maciejową – i wtedy właśnie moja przekorna czytelnicza natura kazała mi się zastanowić, czy nie byłoby ciekawiej gdyby raz dla odmiany główny bohater książki historycznej nie prezentował postępowych poglądów daleko wykraczających poza umysłowość tamtych czasów.

Podsumowując: Zbrodnia w błękicie to rasowy, dobrze napisany kryminał o porządnie zapętlonej intrydze (przyznaję, że nie zgadłam, kto zabił i dlaczego, a do końca byłam absolutnie pewna, że mi się udało…), w którym jest to wszystko, co tygryski lubią najbardziej: rodzinne tajemnice, zerwane zaręczyny, tragiczne nieporozumienia, trucizna, skradziony pamiętnik, brawurowe kłamstwa – i dużo ciastek! :-)


Niedawno ukazał się drugi kryminał o Janie Morawskim – Kain i Abel. Muszę to koniecznie przeczytać i przekonać się, czy główny bohater zrobi coś skandalicznego (wiem, wiem, takie zapędy są niezdrowe ;-))     


8 komentarzy:

  1. Chyba przestanę czytać notki u Ciebie. Puchnie mi od nich ekspresowo lista planowanych lektur.

    OdpowiedzUsuń
  2. ej, niee, to już nikt nie będzie ich czytał! ;-) "Zbrodnię" chętnie pożyczę ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Viv już mocno o mnie zadbała, a do tego mamy w okolicy kolejną BiblioNETowiczkę z furą świetnych kryminałów na półkach, więc chętnie pożyczę; tak za jakiś rok :-)

      Usuń
  3. A mnie nie spuchło, bo akurat to miałam w schowku już wcześniej, ha! I kiedyś przeczytam, tylko jeszcze nie mam.
    Hm, czy to zawsze tak było czerwono i wzorzyście na bokach?

    OdpowiedzUsuń
  4. W zasadzie ta książka ma wszystko, co mnie nęci. Okładka w niebieskościach, w zimnych klimatach, na dokładkę opowieść retro i jakby tego mało - udany, odnotowany na niwie pisarskiej debiut. I co? Nie czytałam. Jakoś mi K.K. umyka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi też się bardzo podobała ta powieść, druga książka jest utrzymana w podobnym klimacie. Jan nadal się zachowuje nienagannie, chociaż potrafi pokazać charakterek;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam, teraz muszę zapolować na II tom;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię wzorzyste dyskusje z pazurem. Jednak w przypadku tej książki takowej nie będzie. Całkowicie zgadzam się z Twoją recenzją ;) Moim zdaniem to udany debiut. A lektura Kaina..., na szczęście jeszcze przede mną.
    I mam nadzieję, że Pani Katarzyna pisze już kolejną książkę.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)