sobota, 22 września 2012

Jak najwięcej grobów - Margery Allingham


Margery Allingham,
Jak najwięcej grobów
tłum. Irena Doleżał-Nowicka
Iskry (Klub Srebrnego Klucza) 1973


Jednym ze sposobów zainteresowania czytelnika śledztwem jest klasyczne otwarcie pt. „niechętny detektyw”, które Margery Allingham z powodzeniem zastosowała w Jak najwięcej grobów. Albert Campion potrzebuje aż trzech powodów (które on nazywa srokami, nawiązując do przysłowia), żeby podjąć się rozwikłania sprawy morderstwa (a jeśli dobrze pójdzie, to i dwóch) na londyńskiej Apron Street. Według mnie wystarczyłaby jedna sroka, w osobie bardzo ekscentrycznej panny Jessiki Palinode, która okazuje się jedną z najciekawszych postaci w książce, ale Campion jest wybredny i długo próbuje trzymać się z dala od całej tej awantury, która mocno pachnie skandalem. Sprawa dotyczy przede wszystkim rodziny Palinode’ów, podupadłych bogaczy, ale zamieszana jest w nią właściwie cała Apron Street, na pozór spokojna uliczka, jedna z tych, które wyglądają, jakby czas się tam zatrzymał: u aptekarza można kupić specyfik na kaszel, którym smarował się twój dziadek, a przedsiębiorca pogrzebowy z radością zareklamuje ci swój konny karawan, gdy tylko zauważy, żeś niezdrów. 

Wszyscy na Apron Street pamiętają czasy, gdy rodzina Palinode wyprawiała wielkie przyjęcia i królowała w okolicy. Teraz, zubożali i nieco przetrzebieni Palinode’owie, pomimo że są już tylko lokatorami w swoim dawnym domu, zachowują się, jakby nie zauważyli, że coś się zmieniło. Maniery mają pańskie, a ich pewność siebie mogłaby zbić z tropu lorda kanclerza. Do tego są tak arystokratycznie zdziwaczali, jak sobie tylko można zamarzyć. Kiedy zatem miejscowy doktor otrzymuje obelżywy anonim, oskarżający go, nie rozpoznał objawów otrucia i śmierć Ruth Palinode uznał za niewinny zgon z przyczyn naturalnych, wszyscy zaczynają się zastanawiać, czy Palinode’ów stać przynajmniej na jakichś wrogów czy też starszą panią wykończył ktoś z rodzinnego grona (jak to jest przyjęte w wyższych sferach).

Kiedy w końcu Campion decyduje się zająć tą sprawą, wsiąka w nią całkowicie, po prostu przeprowadzając się do dawnego domu Palinode’ów na Apron Street, należącego teraz do Renee Roper, dawnej aktorki, z którą Campion się przyjaźni. Udając siostrzeńca tej zacnej kobiety, usiłuje zrozumieć stosunki panujące wśród lokatorów i sąsiadów. Nie jest to proste, ponieważ nawet jego „cioteczka” ma swoje tajemnice.

Jak najwięcej grobów zaleca się przede wszystkim zestawem niezwykle barwnych bohaterów. W wypadku Palinode’ów ta barwność została wykorzystana niejako podwójnie: ci dziwacy są wdzięcznym tematem, a przy tym ich wybryki przydają im tajemniczości i czynią z nich pierwszorzędnych podejrzanych. Dość mocną konkurencją jest dla nich Jas Bowels, przedsiębiorca pogrzebowy z Apron Street, postać dostojna, bardzo teatralna i dickensowska z ducha. Jak sugeruje tytuł książki, będzie nieco makabrycznie. Dla kontrastu pojawia się także niewinne dziewczę, Klytia White, sierota, która przyszła na świat w dramatycznych okolicznościach i która z pewnych powodów przebiera się na dachu.
Również po drugiej stronie barykady, w szeregach stróżów prawa i ich pomocników, mamy ciekawe postaci – na pierwszy plan wybija się Charlie Luke, sympatyczny młody policjant o aparycji amerykańskiego gangstera i dużym talencie mimicznym. Interesującym bohaterem jest też Lugg, towarzysz Campiona. Sam Campion zaś… no właśnie. Jego największa zaleta to niepozorny wygląd i umiejętność wtapiania się w otoczenie, więc trudno mówić w jego przypadku o barwności. Na pewno jednak zyskuje zainteresowanie czytelnika; jest to jeden z tych „przeźroczystych” bohaterów, którzy prowadzą nas poprzez akcję, nie naprzykrzając się niepotrzebnie. (Wróciłam do Jak najwięcej grobów niedawno i po obejrzeniu Tinker, Tailor, Soldier, Spy Albert Campion – wysoki jasny blondyn w dużych okularach w rogowej oprawie – od razu skojarzył mi się ze Smileyem granym przez Oldmana). 

Drugą mocną stroną pisarstwa Margery Allingham jest według mnie umiejętność tworzenia oryginalnych porównań i metafor, które są tak zręcznie wplecione w tekst, że nie można jej posądzić o efekciarstwo. Sprzątaczka, pani Love wygląda „jak kot przebrany za lalkę”, pan Drudge gładzi swoje bujne wąsy, „jakby chciał je uspokoić”, a tłum na ulicy „skurczył się jak flanelowa łata na deszczu”. Do tego dochodzą również akcenty humorystyczne, w Jak najwięcej grobów związane przede wszystkim z osobą Jasa Bowelsa (nie masz to jak wesoły grabarz). Allingham łączy to wszystko z biegłością fachowca w spójną, jednorodną całość, która wypada naprawdę atrakcyjnie. Z przyjemnością wróciłam na Apron Street i zapraszam tam wszystkich, którzy lubią starą dobrą klasykę.       

Nowa etykietka - Złoty Wiek

Kilka słów o babciach i dziadkach Alfreda Bendelina




Po tym, jak w wywiadach tyle mówiłam o klasyce angielskiego kryminału z epoki Złotego Wieku Powieści Detektywistycznej, zatęskniłam do tych perełek. Pomyślałam, że przyjemnie będzie do nich wrócić i napisać kilka słów o moich ulubieńcach. Są to autorzy częściowo zapomniani lub po prostu nieznani w Polsce; ich książki ukazywały się u nas dawno (albo i wcale;-)) Agathę Christie znają wszyscy, P.D. James (która jest za młoda na Złoty Wiek, ale można włączyć ją do grupy awansem, bo  to na pewno jej liga) wraca na półki księgarni, zaczynają się pojawiać wznowienia książek Josephine Tey... To chyba właściwy moment, żeby przypomnieć o reszcie tego szacownego (poniekąd) grona. 
Dla mnie jest to trochę jak oglądanie albumu ze zdjęciami pradziadków - niektórzy mają nosy albo podbródki zaskakująco podobne do Alfreda Bendelina... 

Na początek przed państwem Margery Allingham i jej Jak najwięcej grobów!