czwartek, 24 stycznia 2013

Jarosław Grzędowicz w Lodowym Krakowie

Dziś w Krakowie w Klubie Pieprz i Wanilia na Gołębiej odbyło się spotkanie z autorem Pana Lodowego Ogrodu (pogoda jest jak najbardziej na temat, mój samochód przez trzy dni zamienił się w małą górę lodową i dzisiaj musiałam się poddać i przyznać, że tak, jednak potrzebuję pomocy i nie, zamierzanie się z siekierą na własny pojazd to nie jest dobry pomysł) i postanowiłam zamieścić krótką relację z tego miłego (czwartek, mała sobota!) wydarzenia.

W Pieprzu i Wanilii nigdy dotąd nie byłam - trochę trudno mi się połapać w tym ciągle zmieniającym się odcinku ulicy Gołębiej, odkąd już nie studiuję (a właściwie odkąd zamknęli Migrenę i zostałam pozbawiona dostępu do absolutnie niebiańskiego ciasta czekoladowego!) - ale to nowe miejsce całkiem mi się spodobało. Najlepsze wrażenie robiło zaangażowanie pracowników w organizację spotkania - nie wypadło to superprofesjonalnie, ale sympatycznie i zabawnie.

Początek spotkania zdominował niezamierzony komizm (wynikający znów - z młodzieńczego entuzjazmu prowadzącego), ale potem było już tylko lepiej i lepiej - oczywiście dzięki sile osobowości Jarosława Grzędowicza. Nigdy dotąd nie widziałam go na żywo, a teraz mogę osobiście zaręczyć, że to naprawdę fajny pan ^^ Powiedziałabym: no nonsence guy, a że właśnie piję dobry cydr, wspaniałomyślnie wybaczam sobie niemożność znalezienia polskiego odpowiednika. Większość zadawanych przez publiczność pytań, na które cierpliwie odpowiadał autor (a było ich naprawdę dużo) była sensowna, ale oczywiście nie wszystkie - a pan Grzędowicz potrafił niezwykle subtelnie i grzecznie dawać do zrozumienia, że oto odpowiada na jedno z tych głupszych.

Było dużo śmiechu, oklasków, trochę spoilerów (ja przeczytałam dopiero pierwszy tom / recenzja wkrótce / więc byłam szczególnie narażona i kilka razy zatykałam uszy) i perełek w rodzaju: "A czy nie przechowuje pan w szufladzie jakichś niewykorzystanych fragmentów PLO, z których jednak zdecydował się pan zrezygnować w ostatecznej wersji?" - "A wygląda na to?" ^^

Spotkanie trwało dwie godziny i dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy - na przykład to, że PLO ciągle jest nazywany tetralogią... błędnie! - bo to by oznaczało, że mamy do czynienia z kilkoma powieściami, a to jest, proszę państwa, przecież jedna powieść. Tylko długa.

Po spotkaniu w Pieprzu i Wanilii można było zamówić drinki ze specjalnie przygotowanego na tę okazję menu - pomysł wydawał się świetny, ale niestety pod intrygującymi, nawiązującymi do książki nazwami (m.in. "Drętwa woda", "Cyfral", "Ambria", "Żmijowe Gardło") kryły się rzeczy tak zwyczajne i niefantastyczne, że aż mi się odechciało. Ale - zaznaczam - pomysł był zacny i naprawdę fajnie, że prowadzący i pracownicy Pieprzu i Wanilii przeżywali razem z nami to spotkanie. "Warto było jechać, mili i sympatyczni chłopcy" - przypomina mi się cytat z nieśmiertelnej polskiej komedii, ale wyjątkowo używam go bez ironii.

Poniżej kilka zdjęć, jakość paskudna, bo nie opanowałam pożyczonego aparatu :-/ To w centrum rozmazane na niebiesko to Grzędowicz ;-)


   

 

Ludzie, przychodźcie na spotkania autorskie, bo to fajna sprawa!
(Cydr przeze mnie przemawia, niech mi ktoś odbierze laptopa...;-))

środa, 2 stycznia 2013

Help the Poor Struggler - Martha Grimes (6. tom o R. Jurym)

Martha Grimes
Help the Poor Struggler
Headline Book Publishing
London 1989


Od wydania piątego tomu o Richardzie Jurym (Zajazd Jerozolima) minęło już trochę czasu i w końcu – nie doczekawszy się – postanowiłam przeczytać szóstą część w oryginale. Nie będę próbowała przekładać tytułu, bo pewnie, z braku w języku polskim odpowiedniego rzeczownika osobowego od „mozolić się”, wyszłoby mi coś w rodzaju „Pomóż nieszczęsnemu nieborakowi”, a na pewno można to zrobić jakoś ładniej (any ideas?).

Zawsze najbardziej lubię w książkach początki i przykładam dużą wagę do tego, czy są przemyślane i chwytliwe – a szczególnie ważne wydaje mi się to w kryminałach. Najlepiej oczywiście, żeby zaczęło się od interesujących zwłok lub sceny morderstwa. W Help the Poor Struggler mamy naprawdę mocne wejście i aż cztery trupy: kobiety i trójki dzieci. A obiecuje się i piątego („…czy zdążą rozwiązać zagadkę na czas, by ocalić kolejną niewinną ofiarę?” pyta natarczywie notka na tylnej okładce). Zdecydowanie największe wrażenie robi opis znalezienia ciała Rose Mulvanney – aż mnie ciarki przeszły, mniam!
To pierwszy duży plus Help the Poor Struggler. Drugim jest ciekawy chwyt wprowadzenia nowych (i bardzo ważnych) bohaterów w środku książki, kiedy wydaje się, że już wszystkie role są obsadzone. Bardzo lubię takie kompozycyjne zagrania – to tak jakby ktoś niespodziewanie wyjął z szuflady schowaną tam czekoladkę.

Jeśli już o bohaterach mowa, to i tym razem Martha Grimes wspaniale sobie poradziła z wykreowaniem starannie dobranego grona ciekawych postaci. Na pierwszy plan zdecydowanie wybija się despotyczny policjant Brian Macalvie. Na jego przykładzie po raz kolejny potwierdza się teza, że urokowi Richarda Jury’ego nikt się nie oprze – nawet twardogłowy (w poniekąd pozytywnym znaczeniu) glina o niezawodnym instynkcie i niewyparzonej gębie. Współpraca z Macalviem okazuje się zaskakująco udana – cała trójka (Macalvie, Jury i oczywiście Melrose Plant) dogaduje się doskonale. Wydawałoby się, że dzięki połączeniu ich atutów sprawa zostanie błyskawicznie rozwiązana, ale w pewnym momencie wszystko jakby staje w miejscu: nie pojawiają się nowe poszlaki, tropy, pomysły. Panowie siedzą w pubie Help the Poor Struggler i słuchają apatycznie starych przebojów Elvisa sączących się z szafy grającej. I nic. I nic. Ale to cisza przed burzą.
Drugą niezapomnianą bohaterką Help the Poor Struggler jest Lady Jessica, młoda dama fascynująca się motoryzacją. I mariażami – a dokładniej sposobami zapobiegania im. Jak Brian Macalvie wprowadza klimaty amerykańsko-presleyowskie, tudzież sentymentalne irlandzkie piosenki (zdumiewające, jak często ci twardzi faceci kryją w sercach jakąś romantyczną tajemnicę!), tak dzięki Jess do książki wkraczają mniej lub bardziej subtelne aluzje do Dziwnych losów Jane Eyre i Rebeki oraz upiornie drogie samochody. To dosyć nietypowa mieszanka, ale w Help the Poor Struggler sprawdza się znakomicie.

Jeśli miałabym wskazać minusy szóstego tomu, to przyczepiłabym się do rozwiązania zagadki, które wydawało mi się nieco naciągane. Fabuła obejmuje dwadzieścia lat, tymczasem wszystko rozstrzyga się w jedną noc, kiedy wszystkie postaci dramatu nie wiadomo czemu znajdują się nagle na właściwych miejscach we właściwym czasie. Co więcej, policjanci siedzący w barze doznają olśnienia dokładnie w momencie, kiedy pięć mil dalej morderca trzyma nóż na gardle kolejnej ofiary. Może trochę zbyt surowo to oceniam, ale brawurowy początek i pięknie splatające się wątki czterech różnych morderstw pozwalały liczyć na wspaniały finał… Z drugiej strony muszę przyznać, że niedociągnięcia logiczne wcale nie popsuły mi przyjemności z lektury. Niesamowity klimat, który Marcie Grimes udało się wyczarować (tym razem tłem były ponure krajobrazy Dartmoor. To tam, gdzie hasał pies Baskerville’ów!) i świetnie zarysowane postaci bohaterów sprawiają, że nie ma sensu czepiać się drobiazgów.    

P.S. Jeśli ktoś się pokusi o lekturę oryginału, radzę poszukać innego wydania - czytało się okropnie, jeszcze nigdy nie widziałam tak obrzydliwie rozmazanego druku :-/