Martha Grimes
Zajazd Jerozolima
WAB, Mroczna Seria
Warszawa 2011
tłum. Grzegorz Sowula
Zdarza się, że spotykając kogoś przypadkowo, mamy dziwne wrażenie, że znamy tę osobę od dawna. Wystarczy tylko uśmiech i kilka słów, żeby poczuć silną więź – mogłoby się wydawać, że oboje tylko udajemy, że się nie znamy, jakby to była jakaś gra. W taki sposób – od nagłego impulsu, nieoczekiwanego przypływu sympatii – zaczyna się wiele przyjaźni.
Coś takiego przydarzyło się również nadinspektorowi Jury’emu, kiedy spacerował na cmentarzu w Washington (hrabstwo Tyne and Wear) i właśnie użalał się nad sobą. Że sam, a Święta idą. Że pada śnieg zmieszany z deszczem. Że wróble się dziobią do krwi. Szło mu coraz lepiej, ale właśnie wtedy zobaczył stojącą nieruchomo przy jakimś nagrobku kobietę, która go zaintrygowała. Otaczała ją odpowiednio gęsta aura smutku, żeby Jury uznał, że jemu samemu nieoczekiwanie poprawia się humor. Zamieniają kilka słów i nieznajomej kobiecie nagle robi się słabo – jakby na zawołanie. Jury ma okazję wykazać się rycerskimi zaletami i już niedługo zasiada w wynajmowanym przez nią (czyli Helen Minton) domu przy szklaneczce whisky. Bez wątpienia coś między nimi iskrzy i nasz bohater z radosnym zdumieniem zdaje sobie sprawę, że w towarzystwie Helen nie plącze mu się język i swobodna rozmowa przychodzi mu bez trudu (nie to co z kapryśną Vivian Rivington, czy emocjonalnie nieuchwytną Jenny). Helen jest piękna, miła, w odpowiednim wieku i najwyraźniej nie miałaby nic przeciwko temu, żeby przystojny przedstawiciel Scotland Yardu spróbował odpędzić dręczące ją czarne myśli. Umawiają się na następny dzień.
To naprawdę straszny pech, że Helen ginie już w rozdziale drugim.
Na początku nic nie wskazuje na to, że z jej śmiercią było coś nie tak. Tylko Jury uznał, że to jest mocno nie w porządku – bo poczuł się, jakby ukradziono mu obiecany prezent gwiazdkowy. Rozpoczyna dyskretne śledztwo, dowiadując się coraz więcej o Helen. Okazuje się, że ona również bawiła się w detektywa i starała się coś odkryć, wypytując cierpliwie nieszkodliwe starsze panie, miejscowego księdza i ludzi w pubach. A komuś się to bardzo nie spodobało.
Przedstawiciele miejscowej policji, czyli sierżant Cullen i posterunkowy Trimm, patrzą na udział Jury’ego w tej sprawie równie nieprzychylnie co starszy nadinspektor Racer, jego wredny szef. Kiedy jednak wyniki sekcji zwłok wykazują, że Helen została otruta, nikt nie może zaprzeczyć, że w tej sprawie pomoc Jury’ego się przyda.
Mawia się, że policjanci nie miewają wakacji. Najwyraźniej spokojne Święta również zdarzają się im nieczęsto.
Jeśli ktoś szuka w Zajeździe Jerozolima radosnego świątecznego klimatu i podnoszących na duchu opisów ciepła domowego ogniska, oplecionego kolorowymi lampkami, zawiedzie się równie srodze, co cioteczka Agatha, domagająca się, żeby ktoś upiekł jej bożonarodzeniową gęś. Jeżeli natomiast ktoś ma ochotę na świetny kryminał, przyprawiony goryczką i ciemnym ale, dobrze trafił.
Oczywiście w toku opowieści pojawi się Melrose Plant, któremu na dodatek nie uda się tym razem przechytrzyć Agathy, a więc i nią będziemy mogli się nacieszyć. Okaże się między innymi, że obserwowanie ciotki Planta przy grze w karty jest jeszcze bardziej poruszające niż widok Agathy zajadającej się babeczkami. Naprawdę. Poza tym wróci do nas Vivian, tym razem w nieco bardziej zadziornej wersji – niczym jenot, który usiłuje sobie wyrobić pozwolenie na posiadanie broni palnej. Moim ulubionym bohaterem stała się jednak nowa postać: sierżant Roy Cullen, gorący wielbiciel żucia kilku listków gumy jednocześnie i przeciwnik panów i magnatów. Jak można się domyślić, będzie miał niezły orzech do zgryzienia, kiedy napotka Melrose’a Planta.
W jednym z wywiadów Martha Grimes zdradziła, że często sama długo nie wie, kto zabił. Pisząc, oddaje głos swoim postaciom, i w końcu, jak mówi, coś zaczyna się z tego tworzyć, intryga sama wynika z ich rozmów, gestów, zachowań. Jest to dosyć niezwykła taktyka, która zapewne sprawia, że sama autorka świetnie się bawi przy pracy i może bardziej swobodnie rozwijać poszczególne wątki, zwodząc i siebie, i czytelnika. Jeśli jednak spojrzeć na to z drugiej strony, czytelnikowi również rozwiązanie powinno w którymś momencie zacząć się samo nasuwać. A tego przecież nie chcemy;-) Przyznam, że tym razem udało mi się domyślić, kto zabił – i jestem z siebie strasznie dumna. Nie wiedziałam dlaczego i jak, ale byłam pewna kto od połowy książki. Co wcale nie odebrało mi przyjemności lektury, ponieważ pytanie dlaczego jest oczywiście o wiele bardziej frapujące – ostatnie rozdziały przynoszą wiele nieoczekiwanych rewelacji.
Gdybym miała oceniać Zajazd Jerozolima na tle wcześniejszych czterech tomów, to podobał mi się o wiele bardziej niż Pod Zawianym Kaczorem, ale jednak mniej niż Pod Anodynowym Naszyjnikiem, który pozostaje moim numerem jeden i perełką wśród perełek. W tomie piątym Martha Grimes niezaprzeczalnie trzyma poziom: Melrose jest cudownie ironiczny, Jury niezmiennie czarujący, cioteczka Agatha niepoprawna – a intryga przyjemnie zagmatwana. Brakowało mi trochę silnych postaci na drugim planie: Beatrice Sleight, lady St. Leger czy państwo Seaingham jakoś do mnie nie przemawiali, natomiast plan trzeci prezentował się naprawdę wybornie: mój ulubiony sierżant Cullen (szczególnie ujęła mnie scena z odbieraniem płaszczy), stara panna Dunsany o błękitnych oczach, rudowłosa Nell Pond – już dla samych opisów tych postaci warto sięgnąć po tę książkę. Martha Grimes ma niezwykły dar celnego portretowania swoich bohaterów: jednym zdaniem potrafi wzbudzić w czytelniku gorącą sympatię lub wywołać pobłażliwie ironiczny uśmieszek. Jej zamiłowanie do detali i ulotnych wrażeń jest na pewno jednym z wyznaczników tej mocnej, wyrazistej i smakowitej prozy.
Zdecydowanie nie zawiodłam się na Zajeździe Jerozolima i niecierpliwie czekam na tom szósty – Help the Poor Struggler.
Okiem edytora: bardzo spodobał mi się świąteczny akcent – subtelne srebro na okładce. Naprawdę patrzę z wielką przyjemnością na tomy tej serii stojące na mojej półce.
Okiem redaktora: wszystko pięknie, ale chyba pod koniec rozdziału dwudziestego szóstego komuś przydarzyła się mała drzemka. Bardzo podobały mi się przypisy i próba oddania akcentu z Północy.
O, przeczytałaś i "Jerozolimę"!... Muszę się koniecznie zabrać za inspektora Jury.
OdpowiedzUsuńZ "Jerozolimą" szybko poszło:-) Świetnie się czuję w towarzystwie Jury'ego i zawsze kiedy docieram do ostatniej strony, jestem trochę zawiedziona: oj, już pan musi iść?;-))
UsuńU mnie też czeka w kolejce:) Jezu jaka długa ta kolejka oczekujących:) Gdybym nie musiała pracować...
OdpowiedzUsuńJa właśnie trochę powalczyłam z moim stosem - teraz już tylko "Zima lwów" i wreszcie poczuję, że uczciwie wypełniłam czytelnicze obowiązki wobec siebie;-))
Usuńmam w planach, ale nie najbliższych :)
OdpowiedzUsuńTakie książki trzeba albo czytać w same Święta, albo latem - dla kontrastu ;-))
Usuńja wlasnie koncze ten tom :) uwielbiam takie klimaty w ksiazkach- angielska prowincja, arystokracja,inteligentny detektyw...:] miodzio!
OdpowiedzUsuńzgadzam się - sam miód! :-)
OdpowiedzUsuń