Martha Grimes
Pod Anodynowym Naszyjnikiem
Warszawa 2009
WAB, Mroczna Seria
tłum. Anna Bartkowicz
Solennie obiecywałam sobie, że w każdym kryminale z serii o Richardzie Jurym znajdę jedną rzecz, która mi się nie podoba. Tym razem się nie udało.
Inspektor Jury w brutalny sposób zostaje pozbawiony przyjemności odwiedzenia Melrose’a Planta w Ardry End i oddelegowany do sprawy morderstwa w Littlebourne, Hertfordshire. Jego niezniszczalny, niezawodny, nieznośny zwierzchnik, nadinspektor Racer, zaszczyca go telefonem kwadrans po siódmej w sobotę rano i żąda, żeby Jury natychmiast znalazł mu w owej mieścinie trupa i mordercę. Otóż niejaka panna Craigie przed sklepem w Littlebourne zauważyła, że jakiś piesek niesie w pysku ludzki palec… Czy to pewno morderstwo? – pyta bardzo rozsądnie Jury. No właśnie. My wiemy już od czasów van Dine’a, że morderstwo nam się należy, a im bardziej trup zwłokowaty, tym lepiej (zasada nr 7: There simply must be a corpse in a detective novel, and the deader the corpse the better. No lesser crime than murder will suffice. Three hundred pages is far too much pother for a crime other than murder. After all, the reader's trouble and expenditure of energy must be rewarded), ale przecież Racer nie zdaje sobie sprawy, że jest bohaterem powieści detektywistycznej (chociaż… kto wie?;-)) Wszak dużo łatwiej o odcięte palce (zwłaszcza na terenach wiejskich) niż całe trupy, choćby i rozczłonkowane. Dlaczego niby miałoby to być morderstwo? „Posłuchajcie mnie uważnie, to wam powiem. […] Życie policjanta jest ciężkie” mówi Racer. Czyli: weź nie marudź, Jury, tylko jazda mi po tego trupa. Co najbardziej irytujące – Racer ma rację.
Jury udaje się chcąc, niechcąc do Littlebourne i już wkrótce poznaje dość ekscentrycznych mieszkańców tego miasteczka, między innymi roztrzepaną pisarkę kryminałów Polly Praed, nieznośną rodzinkę Bodenheimów (miejscowych snobów), dziesięcioletnią Emily Louise Park, dziewczynkę, która dobrze wie, czego chce od życia, Ernestine i Augustę Craigie, dwie stare panny (powiedzmy, szczególna wersja sióstr rozważnej i romantycznej;-)) i piękną Ramonę Wey. Pojawia się też wreszcie trup, czy raczej reszta trupa: w pobliskim lesie zostaje odnalezione ciało niejakiej Cory Binns. A na koniec przyjeżdża Melrose Plant.
Richard Jury rozpoczyna śledztwo i dość szybko zdaje sobie sprawę, że znalezienie mordercy nie będzie łatwe. Czy zabójstwo Cory Binns ma coś wspólnego z atakiem na Katie O’Brien, którą ktoś napadł na stacji londyńskiego metra, lub z tajemnicznymi anonimami, jakie otrzymali niektórzy mieszkańcy Littlebourne? A może kluczem do rozwiązania tej sprawy jest zaginiony klejnot lady Kennington? Richard Jury i tym razem nie zawiedzie!
Co stanowi o tym, że kryminał jest naprawdę dobry? To pytanie zadawałam sobie przez cały czas, gdy czytałam Pod Anodynowym Naszyjnikiem. Jeśli wyznacznikami są przede wszystkim świetnie naszkicowani bohaterowie, sprytna intryga o zaskakującym rozwiązaniu, oryginalny styl, odpowiednio odmierzone proporcje ironii, melancholii i dramatyzmu, to trzeci tom serii o Richardzie Jurym jest kryminałem idealnym.
Jestem teraz po lekturze czterech części serii i wydaje mi się, że właśnie w Anodynowym Naszyjniku autorce udało się stworzyć najciekawszą galerię postaci. Sama już nie wiem, czy bardziej podoba mi się złośliwy opis rodziny Bodenheimów czy przewrotne przedstawienie sympatycznej Polly Praed. Chyba jednak opowiem się po stronie tego ostatniego, bo naprawdę ubawiły mnie moje własne reakcje. Na początku wyobraziłam sobie, że Polly jako lekko zbzikowana autorka kryminałów jest kimś w rodzaju Adriany Oliver znanej z książek Agathy Christie (która zawsze mnie lekko przerażała, niczym nielubiana ciotka pojawiająca się niepodziewanie w drzwiach mieszkania) – i dopiero w momencie, gdy Melrose poczuł się nią oczarowany, zrozumiałam, ile ta niepozorna okularnica ma w sobie uroku i bezpretensjonalnego wdzięku. Bardzo spodobało mi się również małżeństwo Ashleya i Białej Ellie – po zawarciu tej znajomości już nigdy nie spojrzycie na smażone ziemniaczki tak jak kiedyś;-)
Przyznaję, że do końca nie domyślałam się, kto jest mordercą – a naprawdę próbowałam. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, więc postanowiłam, że przynajmniej odgadnę płeć mordercy. No i wiecie co? Martha Grimes znowu wpuściła mnie w maliny aż miło!
Bywa tak, że kryminał posiada wszelkie niezbędne składniki świetnej książki, ale gdy je dodać do siebie, efekt mimo wszystko nie zwala z nóg. A Pod Anodynowym Naszyjnikiem ma w sobie to COŚ. Trudno to coś zdefiniować, bo chodzi po prostu o talent Marthy Grimes i jej niepowtarzalny styl, ale na pewno składa się na nie osobowość głównego bohatera (tym razem wczytałam się uważniej w opisy i dowiedziałam się, że Richard Jury jest „bardzo przystojny”, a Melrose Plant „niemal przystojny” – czyżby to był najważniejszy powód, dla którego moja sympatia zawsze będzie po stronie tego pierwszego? No nie może być!;-)) oraz charakterystyczna nierytmiczność prozy Grimes. Akcja jej książek toczy się w angielskich wioskach, angielskich miastach i miasteczkach, angielskich pubach, angielskich kawiarniach i angielskich posiadłościach – autorka wkracza świadomie w mityczną przestrzeń typowo angielskiego kryminału z tzw. złotego okresu, ale nigdy nie popada w banalne naśladownictwo klasyków powieści detektywistycznej ani nie nadużywa ostrza parodii i autoironii. Martha Grimes gra ze stereotypami „angielskości” w sposób bardzo subtelny, nigdy nie przekraczając granicy dobrego smaku. Myślę, że przychodzi jej to łatwiej dlatego, że sama nie pochodzi z Anglii, a z odpowiedniego oddalenia pewne rzeczy można lepiej uchwycić i zręczniej przedstawić. To trochę tak, jakby autorka brzdąkała jakąś popularną melodię, której słuchamy z lekkim pobłażaniem, ale i prawdziwą przyjemnością (tak, tak, te straszne zbrodnie w cichych angielskich wioskach). A potem – kiedy już wiemy, jaki powinien być następny akord – nagle zmienia rytm i z kpiącym uśmieszkiem przedstawia swoją własną, oryginalną opowieść. A my możemy się tylko zaśmiać i podążyć za nią z nowym zainteresowaniem, wyczekując kolejnych atrakcji.
Z tą potraktowaną z odpowiednim dystansem, nierytmiczną „angielskością” współgra nastrój melancholii, którym podszyte są zabawne i dość lekkie książki Marthy Grimes. Autorka nie stara się za wszelką cenę zrobić z inspektora Jury smutasa, rozważającego w nieskończoność udręki samotności czy tragedie egzystencji – i całe szczęście. Jego refleksje bywają niewesołe, ale na pewno nie są przytłaczająco ponure. Przed popadaniem w nadmierne tragizowanie ratuje te książki subtelność przedstawienia atmosfery nostalgii otaczającej Jury’ego. Jego relacje z innymi – te ważne i szczególne – pełne są niedopowiedzeń, milczenia i nieokreślonego oczekiwania. Dlaczego tak niespodziewanie i mocno przywiązał się do Jenny Kennington? Nie wiadomo. Ale ja – tak jak i Jury – wiążę z tym pewne nadzieje :-)
Podsumowując, Pod Anodynowym Naszyjnikiem to perełka wśród perełek, i dokładnie to, co tygryski lubią najbardziej. Jeśli ktoś dotąd nie przekonał się do książek Marthy Grimes, powinien sięgnąć właśnie po ten tom - i zakochać się bez reszty :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)