Paweł Pollak
Wydawnictwo Oficynka
Gdańsk 2012
„To nie Nowy Jork, panie komisarzu!”. No cóż, może i nie, ale okazuje się, że i we Wrocławiu może być wesoło i kolorowo, a nawet egzotycznie – a to kogoś uśmiercą strzałką nasączoną kurarą i oskalpują, a to innemu rozbiją głowę chińską maczugą… Jedynie ofiary tych niezwykłych mordów nie wydają się szczególnie interesujące – giną samotni emeryci. Wyśledzeniem pomysłowego mordercy (lub morderców) napadającego na starszych panów zajmuje się komisarz Marek Przygodny, policjant, by tak rzec, tradycyjny. Taki, który nie może spokojnie oglądać amerykańskich seriali o pracownikach nowoczesnych laboratoriów kryminalistycznych (bo przecież uczą morderców, żeby nie pluć, nie kichać i rwać włosów z głowy na miejscu zbrodni), który nie uznaje „partnerstwa” w pracy (bo jego podwładni są jego – no właśnie: podwładnymi, a nie kumplami) i który nie ma złudzeń co do efektywności i szybkości pracy polskiej policji. A przy tym – uwaga – nie jest cynicznym, zgorzkniałym podrywaczem po przejściach tylko mniej więcej normalnym, fajnym facetem. Sprawy, którą ma się zająć, nie traktuje jako osobistej zniewagi, rękawicy ciśniętej mu w twarz przez Zło tego świata, ale jako kolejne zadanie do wykonania. A Marek Przygodny wykonuje swoje obowiązki solidnie – niezależnie od tego, czy chodzi o pracę, czy dom. Niestety, kiedy poznajemy naszego bohatera, w jego życiu rodzinnym, a raczej małżeńskim, zaczyna się źle dziać, i chociaż Przygodny nie ucieka przed problemami, to jednak szczerość, uczciwość i dobra wola mogą nie wystarczyć, aby uratować jego małżeństwo.
Od razu polubiłam komisarza Przygodnego, który korzystnie odbija się na tle pozostałych postaci (chociaż do złośliwego doktora Małeckiego mam szczególny sentyment). Nie można powiedzieć, aby inni bohaterowie zostali przedstawieni nieciekawie czy schematycznie, na pewno nie: mamy niepoprawnego playboya Kuriatę, kuriozalny duet policjantów Wójcik&Wojtkiewicz (sympatyczne osiłki żywcem niemal wyjęte z tego starego kawału, że mundurowi chodzą parami, bo jeden umie czytać, a drugi pisać), aspiranta Gajdę, ekscentrycznego dyrektora Denisowskiego… Rzecz w tym, że Przygodny jest tak sympatyczny, rozsądny i odpowiedzialny, że inni po prostu nie mają przy nim szans :-) Takie życie;-)
W powieści kryminalnej, a szczególnie tej tradycyjnej, bardzo ważny jest początek: przy pierwszych stronach uwaga czytelnika skupia się na szczegółach, żeby jak najszybciej wejść w świat przedstawiony – lub z niego czym prędzej wyjść, jeśli okaże się, że autorowi nie udało się go zainteresować. Paweł Pollak zadbał o to, aby początek jego książki był absolutnie olśniewający, zabawny i intrygujący; już po przeczytaniu kilku stron wiedziałam, że muszę skończyć całość jeszcze tego samego wieczora. Reszta książki zdecydowanie nie rozczarowuje i trzyma poziom, ale akcja staje się tak wciągająca, że w pewnym momencie detale i małe stylistyczne perełki zaczynają nam uciekać – powtórna lektura jest jak najbardziej wskazana. Jedyne, co mi odrobinę nie odpowiadało, to fakt, że każdy podejrzany był w pewnym sensie przypisany do innego rejestru i typując zabójcę, trzeba było od razu zdecydować się na konkretny schemat – a ja lubię intrygi, w których wszystkich podejrzanych można spokojnie zamknąć w jednym pokoju i wypisać im numery na plecach jak sprinterom;-)) No ale nie można mieć wszystkiego. Chociaż autor zdecydował się na klasyczny model kryminału, dostosował go do swoich założeń – co oczywiście wyszło mu na dobre. Gdzie mól i rdza to propozycja z jednej strony oryginalna i współczesna, a z drugiej nawiązująca do klasyki gatunku. Jest to lektura lekka, ale napisana bardzo błyskotliwie, między dowcipne dialogi, opisy śledztwa i wciągające sceny akcji autorowi udało się wpleść sporo wnikliwych przemyśleń, które czynią z głównego bohatera postać wielowymiarową i bardzo wiarygodną.
Kilka słów należy się okładce, która od pierwszego wejrzenia zrobiła na mnie duże wrażenie. Jest oszczędna, bardzo wyrazista i świetnie skomponowana. Lekko makabryczna, ale jednocześnie stonowana i sugerująca elegancki dystans do konwencji, którego przecież książce Pawła Pollaka nie brakuje. A uważny czytelnik zauważy, że dyskretne tło stanowi przewrotną podpowiedź, odnoszącą się bezpośrednio do fabuły. Baardzo lubię takie przemyślane, oparte na koncepcie okładki „szyte na miarę”.
Podsumowując, Gdzie mól i rdza to nowość, której nie wolno przegapić. Książka Pawła Pollaka zapewnia kilka godzin dobrej rozrywki w doborowym towarzystwie (chociaż nie wiem, czy rzeczywiście chciałabym stanąć oko w oko z doktorem Małeckim i jego termometrem;-)). A jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego policjanci nie przepadają za pornografią, co może spotkać nieuczciwego recenzenta książek i kto jest najbardziej popularny w szpitalach psychiatrycznych, to też dobrze trafiliście.