Zapraszam do lektury :-)
Etykiety
A teraz coś z zupełnie innej beczki
(19)
Alan Bradley
(1)
Alfred Bendelin
(18)
Anthony Berkeley
(1)
April Henry i Lis Wiehl
(1)
Baza recenzji Syndykatu ZwB
(30)
Denise Mina
(1)
Diana Wynne Jones
(1)
Dla dzieci i młodzieży
(11)
Dorothy L. Sayers
(1)
ENG
(2)
fantastyka
(2)
Fantastyka plus
(5)
film
(1)
Freeman Wills Crofts
(1)
Haruki Murakami
(1)
Ian Fleming
(1)
Jakub Szamałek
(1)
James Bond
(1)
Jarosław Grzędowicz
(2)
Johan Theorin
(1)
Jonathan Barnes
(1)
Katarzyna Kwiatkowska
(1)
konkurs
(7)
Kryminał
(10)
Kryminał klasyka
(9)
Kryminał plus
(12)
Kryminał retro
(3)
Książka jest kobietą
(3)
Lindsey Davis
(2)
M.C. Beaton
(2)
M.P. Kozlowsky
(1)
Marcel Pagnol
(1)
Marcin Wroński
(2)
Margery Allingham
(1)
Marissa Meyer
(2)
Marta Guzowska
(1)
Martha Grimes
(6)
Maureen Jennings
(1)
Mroczna seria
(11)
Nagaru Tanigawa
(1)
Olga Gromyko
(1)
Oliver Poetzsch
(1)
P.D. James
(4)
Paweł Pollak
(1)
Perełki
(17)
PLO
(2)
Rafał Kosik
(1)
Rex Stout
(1)
Robert van Gulik
(2)
Romans z anime
(2)
Rupert
(1)
Sasza Hady
(18)
science fiction
(3)
sensacyjne klasyka
(1)
Spotkania autorskie
(4)
Stephen Baxter
(1)
Terry Pratchett
(2)
Thriller/Kryminał
(5)
Trup z Nottingham
(1)
William Nicholson
(2)
Wolf Erlbruch
(2)
Wywiad
(2)
wyzwania
(5)
Zapowiedzi
(2)
Złoty Wiek
(5)
Zygmunt Miłoszewski
(2)
niedziela, 18 listopada 2012
Wywiad z Saszą w Qfancie
Od recenzentki do kryminalistki... czyli nowy wywiad z Saszą Hady: Czytaj w Qfancie!
Pole krwi - Denise Mina
Denise Mina
Pole krwi
tłum. Hanna
Pawlikowska-Gannon
WAB, Warszawa 2008
Mroczna Seria
Po książkę Denise Miny sięgnęłam właściwie tylko
dlatego, że nigdy dotąd nie czytałam żadnego szkockiego kryminału i byłam
ciekawa, „czym to się je”. To pierwsze spotkanie było więc właściwie
przypadkowe, ale okazało się bardzo szczęśliwe.
Nie przepadam za kryminałami z bardzo rozbudowanym
tłem społecznym lub społeczno-historycznym, bo zbyt często wykorzystują wątek
kryminalny jako rodzaj gatunkowej pelerynki czy pretekstu, żeby sobie spokojnie
porozprawiać o tych socjologicznych rarytasach na nutę konsekwentnie
pesymistyczną – zwykle robiłam wyjątek tylko dla kilku autorów (np. Arnaldura
Indriðasona), a teraz widzę, że muszę dołączyć do nich Denise Minę.
Glasgow, ponure lata 80-te. Osiemnastoletnia Paddy Meehan,
pracująca jako goniec w redakcji „Scottish Daily News”, marzy o zrobieniu
dziennikarskiej kariery (i – tak przy okazji – zrzuceniu kilku kilogramów).
Niestety, wygląda na to, że jej szanse przedstawiają się dość marnie, bo nie cieszy się
ani szczególną sympatią, ani nawet zainteresowaniem wśród pracowników, a ma
sporą konkurencję w wyścigu do „wyróżnienia się”. Na przykład szczupłą,
złotowłosą Heather Allen, która wzbudza w Paddy równie intensywny podziw, co
i zawiść. Jedynymi atutami Paddy są bystrość, spryt, przedsiębiorczość i
nieujarzmiona ambicja. No cóż, to właściwie wcale nie tak mało… Jednak aby
wyplątać się z ponurej sprawy, w którą się wmieszała, licząc na wielki temat,
będzie potrzebowała przede wszystkim dużo szczęścia.
Wszystko zaczyna się od porwania małego Briana
Wilcoksa. Czytelnik już od pierwszych stron wie, co się stało z chłopcem i kto
go zabił, ale odpowiedź na pytanie „dlaczego” pozna w tym samym momencie, co
główna bohaterka, czyli na ostatnich stronach książki. Chociaż autorka dużo
miejsca poświęca zarysowaniu tła obyczajowego i (tak, tak) socjologicznego
swojej opowieści, m.in. dokładnie przedstawiając relacje panujące w bardzo
katolickim domu Paddy, ani na chwilę nie tracimy z oczu kryminalnej intrygi.
Tempo akcji nie zapiera może tchu w piersiach, ale Pole krwi cechuje się tak mocnym i sugestywnym stylem, że naprawdę
trudno się od tej lektury oderwać. Wszystkie wątki – te bardziej i te mniej
związane z morderstwem – są ze sobą ciasno splecione i książka, chociaż porusza
wiele różnych zagadnień, nie jest przegadana ani nierówna. Szczególnie mocnym
kontrapunktem dla historii Paddy i śledztwa w sprawie małego Wilcoksa jest
opowieść o imienniku naszej bohaterki, Paddym Meehanie, oskarżonym i
niesłusznie skazanym za zabójstwo wiele lat wcześniej.
Jak każdy prawdziwy kryminał Pole krwi opowiada o dochodzeniu do prawdy, ale śledztwo nie
dotyczy tylko sprawy porwanego i zamordowanego chłopczyka. Paddy najpierw
nieoczekiwanie poznaje prawdę o sobie. To odkrycie nie do końca przyjemne –
okazuje się, że Paddy jest o wiele bardziej bezwzględna i samolubna, niż
myślała, a także o wiele bardziej niedopasowana i obca względem środowiska, z
jakiego się wywodzi, niż mogliby sądzić jej najbliżsi.
Rozbudowana struktura Pola krwi skojarzyła mi się z mechanizmem, w którym wszystkie
połączone tryby pracują w pełnej synchronizacji, by wytworzyć satysfakcjonujące
zakończenie – dostrzega się w tej książce inżynierską precyzję niemal poetycką,
ale też jakąś budzącą niepokój beznamiętność i surowość (podobne wrażenie
wywołała we mnie w swoim czasie lektura ponurych powieści Zoli). Nie jest to
powieść lekka, ale na pewno warta uwagi, a nawet wyjątkowa – nie tylko dlatego,
że akcja rozgrywa się w Szkocji…
Kolejne tomy z cyklu z Paddy Meehan to Martwa godzina i Ostatnie tchnienie.
Skrzydlata trumna - Marcin Wroński
Marcin Wroński
Skrzydlata trumna
Audiobook, Biblioteka Akustyczna
Czyta: Tomasz Sobczak
Wydanie książkowe: WAB, Warszawa 2012, Mroczna Seria
Na początku przyszłego roku ma się ukazać piąta
część cyklu o komisarzu Maciejewskim, zatytułowana Pogrom w przyszły wtorek, i uznałam, że to dobry moment, by
przypomnieć sobie poprzedni tom czyli Skrzydlatą
trumnę. Tym razem sięgnęłam po audiobook Biblioteki Akustycznej i muszę
przyznać, że interpretacja Tomasza Sobczaka bardzo przypadła mi do gustu – nie
miałam żadnych problemów ze skupieniem (co jako wzrokowcowi przy słuchaniu mi
się zdarza).
Akcja czwartego tomu, w którym Zyga usiłuje
rozwikłać sprawę śmierci pracownika Lubelskiej Wytwórni Samolotów, obejmuje
wydarzenia z roku 1936 (kiedy prowadzone jest śledztwo, a Maciejewski jest
jeszcze podkomisarzem, próbującym się dochrapać trzeciej gwiazdki) oraz 1945
(gdy ambicje bohatera ograniczają się do tego, by umrzeć możliwie najmniej
boleśnie). Można powiedzieć, że Skrzydlata
trumna w pewnym sensie okrąża tom trzeci, czyli A na imię jej będzie Aniela, który opowiadał przede wszystkim o
wydarzeniach z lat 1938–1944. Da się oczywiście czytać Skrzydlatą trumnę jako samodzielną całość, ale pamiętając treść Anieli, dostrzega się o wiele więcej
różnych smaczków i wewnątrztekstowych aluzji. (I tak, czytając pomiędzy
wierszami, dobrze rozumiemy na przykład pozornie tajemnicze zachowanie
poczciwego Fałniewicza podczas pełnej emocji sceny po powrocie z „Europy” do mieszkania
Krysi, heroiny z Bronowic.)
Te zabawy z chronologią to nie tylko rodzaj gry z
czytelnikiem, ale także kolejny dowód twórczej biegłości autora, który zgrabnie
i pewnie porusza się po stworzonym przez siebie świecie. Splatając i
zestawiając ze sobą różne wątki, Marcin Wroński przedstawia rozbudowaną, a przy
tym czytelną strukturę fabularną, co wpływa także na wzbogacenie portretu
głównego bohatera. W Skrzydlatej trumnie
widzimy Zygę w dwóch zupełnie różnych momentach życia i kariery, ale można
wskazać tu wspólny mianownik. Obie te sytuacje: śledztwo w sprawie tajemniczo
zmartwychwstałego Feliksa Suska i „pojedynek” z prowadzącym przesłuchanie na
Zamku majorem Grabarzem, to próby, przez które przechodzi Zyga. Jednak, chociaż
oczywiste jest, że kibicujemy Maciejewskiemu, trudno powiedzieć, jakiego
zwycięstwa powinniśmy mu życzyć…
Słuchając Skrzydlatej
trumny, wyraźnie uświadomiłam sobie jedną z najbardziej uwodzicielskich
cech retrokryminałów. Polega ona na pewnym paradoksie: z jednej strony autor
zabiera nas na wycieczkę w przeszłość i przybliża dawny Lublin tak, że jest
prawie na wyciągnięcie ręki, a z drugiej po chwili przypomina, że tamten Lublin
już nie istnieje i nie mamy do niego dostępu. Te zmieszane odczucia plastycznej
bliskości i melancholijnego oddalenia koncentrują się wokół szczegółów – na
przykład słuchając o niezwykłej przygodzie Rossowskiego z prototypem maszyny Lublin
R.XIV, nagle poczułam, że przedwojenne samoloty (szczególnie te z Lublina) to
fascynująca sprawa i chociaż jako żywo nigdy się tym nie interesowałam, teraz
miałam ochotę od razu sięgnąć po fachowe opracowania tematu. Dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę samoloty wcale mnie nie interesują i po
pierwszych stronach naukowego dzieła na ten temat zaczęłabym przysypiać – mnie
interesuje tylko ten lotniczy retromiraż w Skrzydlatej
trumnie…
Kolejne spotkanie z ulubionymi bohaterami: Zygą,
Zielnym, Fałniewiczem i Różą, a także świetnym stylem Wrońskiego, łączącym w sobie elegancki dystans, dobre wyczucie dramatyzmu i ujmujący humor, utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest na co
czekać, a niecierpliwość w tym oczekiwaniu na następnym tom jest jak najbardziej
zrozumiała. Wszystkie dotychczasowe części cyklu (z których najbardziej lubię
wojenną Anielę) prezentowały bardzo
wysoki poziom, więc nie chodzi tu o pytanie, czy i tym razem będzie dobrze,
tylko z jaką sprawą będzie się musiał zmierzyć uparty, niepoprawny i cyniczny
Zyga, którego – choćby się człowiek bardzo starał – nie sposób nie lubić. Niewątpliwie
Marcin Wroński należy do autorów, których można darzyć całkowitym zaufaniem:
biorąc do rąk kolejną jego książkę, po prostu ma się pewność, że za tą piękną
formą (bo edytorsko są cudne – ach, te wytłoczone pieczątki na okładce!) stoi
równie piękna, albo i piękniejsza, treść. Bardzo lubię mieć ten rodzaj czytelniczej
pewności.
Notka wydawcy:
Czwarty
tom cyklu kryminalnego Marcina Wrońskiego! Lublin w odcieniach retro,
przedwojenne i powojenne losy Zygi Maciejewskiego...
Jest
1936 rok, nocny stróż w Lubelskiej Wytwórni Samolotów Feliks Susek odbiera sobie
życie na służbie. Jak donosi „Express Lubelski i Wołyński", powodem
desperackiego kroku jest nieodwzajemniona miłość denata do ponętnej krawcowej.
Kiedy sprawa ma zostać umorzona, komisarz Maciejewski odkrywa, że ciało w
trumnie nie należy do samobójcy. Rozpoczyna się mozolne śledztwo, które łączy
pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia i postaci, a temperatura rośnie z każdą
minutą. Czy policjantowi uda się połączyć wątki i rozwikłać mrożącą krew w
żyłach tajemnicę? Na niektóre odpowiedzi będzie musiał zaczekać kilka lat,
kiedy w 1945 roku w celi lubelskiego więzienia spotka ducha z przeszłości.
Fałszywi
świadkowie, handlarze narkotyków, kłopotliwe znajomości - Lublin Wrońskiego to
istne Sin City na słowiańską nutę. Komisarz Zygmunt Maciejewski będzie zmuszony
nie tylko wniknąć w mroczną tkankę miasta, ale także zmierzyć się z własnym
nałogiem, bólem i pożądaniem. W tle akompaniuje mu słynna berlińska śpiewaczka,
Mathi Lirhen i złowrogie odgłosy nocnych ulic.
Ofiara Polikseny - Marta Guzowska
Marta Guzowska
Ofiara Polikseny
Warszawa 2012
WAB, Mroczna Seria
Ofiarą
Polikseny zainteresowałam się od razu, gdy książka się
ukazała – przede wszystkim ze względu na cudowną okładkę, która skradła moje
kryminalne serce – jednak sporo czasu upłynęło, zanim ją przeczytałam, a
jeszcze więcej nim udało mi się sformułować myśli i napisać ten tekst. Przed
lekturą przejrzałam kilka recenzji tego debiutu i zorientowałam się, że to
książka kontrowersyjna, niektórzy bardzo ją chwalili, inni zgłaszali
zastrzeżenia. Najczęściej krytykowano kreację głównego bohatera, Maria Ybla,
którego opisywano jako postać przerysowaną i zbyt dziwaczną. Postanowiłam, że
nie dam się uprzedzić do książki o tak interesującej okładce i obiecującej
notce, i duchowo przygotowałam się na tego Ybla, próbując „rozsądnie” nie
zawyżać swoich oczekiwań.
Okazało się, że wcale nie było to konieczne. Mario
to bardzo ciekawa postać – nie powiem, żebym go polubiła (bo lubić go raczej
trudno, na tym polega jego urok), ale mnie zainteresował i przekonał do siebie.
Rzeczywiście sposób, w jaki autorka naszkicowała swojego bohatera, jest
nietuzinkowy, a kreska mocna i wyrazista, ale według mnie należy to zaliczyć do
zalet tej książki. Mario, chociaż kryje w sobie wiele paradoksów, jest postacią
bardzo spójną, z charakterem (paskudnym co prawda…), co przejawia się zarówno w
jego działaniach, jak i sposobie wypowiadania się. Rzeczywiście jest dziwakiem,
ale przecież takich bohaterów literackich lubimy najbardziej, prawda? Jest też
kontrowersyjny – zarówno w przestrzeni tekstu, jak i w odczuciu czytelników. A
to bardzo dobrze, bo przecież to wtedy, gdy ujawniają się sprzeczne opinie,
zaczyna się prawdziwa dyskusja.
Dużo bardziej jednak niż Mario spodobała mi się Pola
Mor, inteligentna archeolożka o bardzo ciętym języku. Ciągle panuje moda na
ostre, wredne bohaterki, ale najczęściej ten schemat jest realizowany bardzo
nieprzekonująco – więcej się mówi o tym, jaka to ona jest złośliwa i ironiczna,
a mniej się to pokazuje (może wcale nie tak prosto wymyślić dla swojej
bohaterki odpowiednio ciętą ripostę?). Autorce Ofiary Polikseny udało się natomiast stworzyć uroczo wiedźmowatą
bohaterkę w najlepszym stylu – Pola Mor jest dla mnie tak wiarygodna, że
chociaż bardzo ją polubiłam, chyba wolałabym jej nie spotkać w prawdziwym życiu.
Bezkompromisowa, apodyktyczna, pełna autentycznej pasji dla swojej pracy,
obdarzona dość zjadliwym poczuciem humoru – wydaje się idealną partnerką dla
Ybla... Chociaż przy takiej wybuchowej mieszance można się spodziewać albo że
na wieki połączy ich wielka miłość, albo że się pozabijają.
Również pozostali bohaterowie prezentują się bardzo
ciekawie i chociaż niewątpliwie Pola i Mario są gwiazdami tego kryminału, nie
jest to teatr dwóch aktorów. Postaci drugoplanowych jest sporo, ale wszyscy zostali
tak ciekawie opisani, że nie sądzę, aby nawet niecierpliwemu czytelnikowi ktoś
miał się z kimś mylić.
Nie będę pisać o fabule, bo wystarczająco dużo
informacji znajduje się w notce (zamieszczam poniżej), a nie chcę psuć zabawy
tym, którzy Ofiary Polikseny jeszcze
nie czytali. A że przeczytać warto, nie ma wątpliwości. Autorka bardzo
interesująco przedstawia pracę archeologów, udowadniając, że jest…
nieinteresująca. To dość trudne zadanie, ale Marcie Guzowskiej znakomicie udało
się z jednej strony obalić mit archeologa w stylu Indiany Jonesa, który na
każdym kroku potyka się o czaszki i wielkie rubiny, a z drugiej pokazać
prawdziwe oblicze tej żmudnej, nudnej i wyczerpującej pracy w taki sposób, że czyta
się o tym z dużym zainteresowaniem i przyjemnością.
Kolejną zaletą było dla mnie umiejscowienie akcji w
Turcji. Wycieczki do tego kraju są obecnie popularne, ale to wcale nie znaczy,
że Polacy ten kraj dobrze znają – to znaczy, prawdziwą Turcję. Ja miałam okazję
zobaczyć ją (a co tam, pochwalę się) nie tylko jako turystka, z zewnątrz, ale
też jako „swoja”, mieszkając w mieście pozbawionym atrakcyjnych plaż i innych
wakacyjnych wabików. Dlatego, czytając Ofiarę
Polikseny, odczuwałam wielką błogość, prawie jakbym znów tam była (chociaż
akurat okolic starożytnej Troi nie zwiedzałam). Marta Guzowska opisała miejsce
akcji dość oszczędnie, nie epatując egzotyką i nie wykorzystując motywów zbyt
oczywistych, co dało znakomity efekt połówki pomarańczy, która – jak wiemy –
jest znacznie lepsza niż dwie pomarańcze.
Podsumowując: byłam zachwycona Polikseną i chcę jeszcze (niedługo ma się ukazać druga książka
autorki).
Notka wydawcy:
Upalny
sierpień, trwają prace na stanowisku wykopaliskowym w Troi. Grupa archeologów
dokonuje niecodziennego odkrycia: na domniemanym cmentarzysku achajskim leży
obsypany złotymi blaszkami kobiecy szkielet, który doktor Pola Mor, ambitna
archeolożka, identyfikuje jako szczątki mitycznej Polikseny, branki Achillesa.
Radość ze wspaniałego znaleziska nie trwa jednak długo. Niebawem Mario Ybl,
współpracujący z Polą antropolog fizyczny, cynik i pijak - prywatnie jej były
narzeczony - natyka się na zwłoki ...koleżanki z ekipy badawczej. Grozy całej
sytuacji dodaje fakt, iż kobieta ma poderżnięte gardło, a jej ciało zostało
starannie ułożone na starożytnym ołtarzu. Naukowcy zachodzą w głowę: czy to
możliwe, że ktoś złożył człowieka w ofierze, naśladując dawny rytuał? Jak się
niebawem okaże, nie będzie to ostatni tajemniczy trup znaleziony w Troi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)