sobota, 6 kwietnia 2013

Całun dla pielęgniarki - P.D. James


P.D. James
Całun dla pielęgniarki
tłum. Blanka Kuczborska
Baobab
Warszawa 2004


Każdy, kto choć raz miał wątpliwą przyjemność leżeć w szpitalu, dobrze wie, jak wiele zależy tam od pielęgniarek; wiadomo też, że jest to dość szczególne powołanie. Można sobie wyobrazić, że zamknięta społeczność szkoły dla pielęgniarek to niezłe miejsce na popełnienie zbrodni: z jednej strony uporządkowane i dobrze zorganizowane, a z drugiej – jak każda tego rodzaju placówka – buzujące od plotek i wewnętrznych napięć. 

P.D. James zna medyczny światek od podszewki i pisząc Całun dla pielęgniarki, z powodzeniem wykorzystała swoje życiowe doświadczenia. Przyznaję jednak – z niejakim zakłopotaniem – że dla mnie to nie ta fachowość i wiarygodność w podawaniu interesujących szczegółów były największymi atutami tego kryminału, tylko postaci i mroczny, intrygujący klimat, jaki udało się stworzyć autorce.
Osobą, która wprowadza nas do Nightingale House, jest panna Muriel Beale, starszy inspektor do spraw szkolnictwa Naczelnej Rady Pielęgniarskiej, która w pewien styczniowy poranek wyrusza z Londynu do Heatheringfield, aby przeprowadzić oficjalną wizytację w szpitalu im. Johna Carpendara. Całe otwarcie należy do tej energicznej, kompetentnej postaci i poprzez nią P.D. James porządkuje świat swojej opowieści, wyjaśniając, kto jest kim. A więc mamy zielonooką Mary Taylor, siostrę przełożoną; nieprzystępną Hildę Rolfe, dyrektorkę szkoły; doktora Courtney-Briggsa i instruktorkę kliniczną Mavis Gearing. 

Później poznajemy studentki, które będą uczestniczyć w pokazowej lekcji i tu już robi się nieco trudniej, bo dziewczątek jest siedem i naprawdę trudno byłoby je wszystkie spamiętać (często mam ten problem na początku lektury jakiegoś kryminału, gdzie wprowadza się naraz dużo postaci – chociaż po przeczytaniu całej serii o sędzim Di nabrałam ogromnej wprawy…), gdyby nie pomoc niezastąpionej siostry Beale, która wymyśla prosty system skojarzeń, żeby zapamiętać nazwiska dziewczyn. Pierwszy raz spotkałam się z taką podpowiedzią dla czytelnika i bardzo mi się ten zabieg spodobał. A zatem w sali są obecne bliźniaczki Maureen i Shirley Burt (“b” jak bliźniaczki i Burt; zastanawiam się od razu, jak było w angielskim oryginale;-)), Julia Pardoe (ładne imię dla ładnej dziewczyny), Madeleine Goodale (solidne nazwisko – dobra dziewczyna), Christine Dakers, Diana Harper i Heather Pearce. Podczas lekcji pokazowej jedna z nich ginie i to w sposób mocno nieprzyjemny. Jeśli ktoś nie przepada za szpitalem, ten rodzaj śmierci zapewne zrobi na nim wrażenie – na mnie zrobił. Później, na szczęście już w innych okolicznościach, umiera druga studentka, która z powodu choroby nie uczestniczyła w lekcji – Josephine Fallon, moim zdaniem najciekawsza postać w całej książce (tym bardziej intrygująca, że już nieobecna). Pierwsza śmierć mogłaby zostać uznana za wypadek, a druga za samobójstwo, ale wszyscy od razu wiedzą, że w grę wchodzi co najmniej jedno morderstwo. 

Na miejsce zbrodni przyjeżdża komisarz Adam Dalgliesh oraz sierżant Masterson – i od razu muszą się zmierzyć z silnymi osobowościami osób zarządzających szpitalem. Te interesujące starcia dały autorce okazję, żeby po raz kolejny zaprezentować klasę, inteligencję i wrażliwość Dalgliesha; jednak najkorzystniej komisarz wypadł na tle swojego współpracownika, Mastersona, pod koniec książki. I właśnie dzięki tej scenie wreszcie udało mi się go szczerze polubić – a Dalgliesh to typ dość niedostępny i niełatwo zjednuje sobie ludzi. Na pewno jednak od razu wzbudza szacunek jako świetny fachowiec – sprawa morderstw w Nightingale House zostaje rozwiązana względnie szybko i bezwzględnie brawurowo.

Całun dla pielęgniarki został w 1971 roku wyróżniony Silver Dagger Award i nie bez powodu uznawany jest za jeden z najlepszych kryminałów P.D. James. Dla mnie jego największymi atutami są (jak już wspominałam) bohaterowie: zarówno postaci wiodące, jak i epizodyczne (świetna Morag Smith, tragikomiczna pani Dettinger, ekscentryczny Arnold Dowson), mroczny klimat owianego ponurą legendą gmachu Nightingale House, a także charakterystyczna dla James dbałość o pogłębienie portretów psychologicznych bohaterów, dopełniona szczyptą ironii. Ja byłam bardzo zadowolona z tej lektury, jednak – żeby nie było za słodko – moja przyjaciółka, która czytała książkę tuż po mnie, stwierdziła, że ciekawe, ale nic specjalnego. No cóż, pewnie rzeczywiście nie każdemu się spodoba – tym niemniej subiektywnie szczerze polecam :-)

Na koniec jeszcze kilka słów o wydaniu – książka ukazała się w 2004 roku nakładem Baobabu. Rzadko trafiam na książki tego wydawnictwa, więc uważnie ją sobie obejrzałam. Jeśli chodzi o okładkę i projekt ilustracji, to jest spójny i w pewnym sensie oddaje staroświecki klimat książki, ale zdecydowanie nie trafił w mój gust. Spodobał mi się natomiast skład – pomimo oszczędnych marginesów bardzo czytelny. Na szczególną pochwałę zasługuje tłumaczenie (P.D. James chyba ogólnie ma szczęście do tłumaczy, jeśli chodzi o polskie wydania, nie przypominam sobie, żeby coś mnie kiedykolwiek nieprzyjemnie uderzyło). Trafiły się nieliczne błędy, ale ogólnie czytało się naprawdę przyjemnie.          

Przeczytane w ramach wyzwania Czytamy kryminały - edycja marzec/kwiecień (kryminał angielski)

4 komentarze:

  1. To jedna z autorek, które są na mojej liście do poznania w najbliższym czasie. Cieszę się, że piszesz pozytywnie o tej powieści, bo pewnie zmobilizuje mnie to, żeby wkrótce wypożyczyć jakąś książkę James z biblioteki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem najlepsze są te krótsze kryminały James (np. "Zakryjcie jej twarz" albo "Z nienaturalnych przyczyn"), bo te długie mogą się wydać czasem przegadane (czy przepsychologizowane ;-)) Tak czy inaczej - warto poznać Dalgliesha

      Usuń
  2. Ja również planuję poznać tę panią bliżej, ot, choćby po to, by sobie wyrobić opinię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim rankingu kryminały P.D. James stoją bardzo wysoko, ale własna opinia rzecz najważniejsza :-)

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli wpiszesz jakiś komentarz :-)